2 czerwca 2009

Malezja -> Kuala Lumpur

Nasz kolega z Malezji uprzedził nas, że 'AirAsia is always late' i była. Po tym jak nadprogramowo marznęłyśmy 30 min na lotnisku, wpakowałyśmy się do samolotu, zajęłyśmy swoje miejsca, po czym puścili 'naszą' piosenkę Sabbai Sabbai przez głośniki. To musiał być początek wspaniałej podróży - pomyślałyśmy.

I tak po małej wpadce w immigration office, gdzie zamiast jak normalny człowiek powiedzieć na koniec thank you, to zaszpanowałam i powiedziałam 'kop phun kha' do Malezyjki po tajsku - minę miała mocno zdziwioną. W ten sposób wychowane w kraju gdzie w każdym domu dostaje się kapcie, żeby nie chodzić na bosaka, trafiłyśmy do kraju, gdzie miałyśmy całkowity zakaz chodzenia w butach po hostelu - Malezji.

Tuż przed lądowaniem samolotem, za oknami pojawiły się jakieś dziwne lasy. Jak się potem okazało, były to lasy z... palm. Malezja jest jednym z największych producentów oleju palmowego i palmy rosną tam dosłownie wszędzie. Z lotniska przejechałyśmy się jeszcze Skybusem do stacji w centrum skąd miał nas odebrać kolega poznany kiedyś w pociągu i pomóc przedostać się do hostelu :] Jak się wkrótce okazało, nie tylko zawiózł nas tam samochodem, to jeszcze woził nas po Kuala Lumpur całe dwa dni i pokazywał wszytko co trzeba tam zobaczyć :)

Pierwsze wrażenia po Malezji - nareszcie cywilizacja! Normalna muzyka w radiu i sklepach, bo w Tajlandii to raczej tylko tajska :] 'I na ulicach ludzie są normalniejsi, a nie takie stwory jak u nas' (cyt. Paulina). Jak dla mnie, to jeżeli gdzieś jest 'Trzeci Świat', to raczej dokładnie w środku Europy, bo w Malezji ja się czułam jakbym była w Niemczech tylko więcej palm i kolorowych ludzi na ulicach.

Wystarczy tych opowieści, pora na zdjęcia. Kuala Lumpur znane jest właściwie z jednej rzeczy - Petronas Towers.

Tak jak mnie normalnie nowoczesna architektura raczej nie zachwyca, to te największe na świecie bliźniacze wierze w nocy wyglądają po prostu cudownie. Mają 451,9 m (PKiN 237m) i zostały oddane do użytku w 1998 r. Mają 88 pięter (88 symbolizuje dostatek w chińskiej geomancji) i podstawie każda osadzona jest na ośmioramiennej gwieździe - która nawiązuje do arabeski w sztuce islamu. Na samym szczycie znajdują się 63m maszty, które mają przypominać minarety. Co ciekawe, obie wieże budowały dwie różne firmy: japońska - skończona szybciej, oraz koreańska - oni zbudowali za to most, który był najtrudniejszym elementem konstrukcji.

W Malezji głównym wyznaniem jest Islam, więc te arabeski i minarety wcale nie dziwią. Na ulicach czasami można spotkać całkowicie zapakowane kobiety, ale większość chodzi tylko w chustach albo normalnie ubrana :)

Całe społeczeństwo w Malezji to ogromna mieszanka Melezyjczyków, Hindusów oraz Chińczyków. Być może właśnie dlatego zaraz po Petronas Towers największą atrakcją stolicy byłyśmy my dwie :) Za nami National Monument.

Ciężko policzyć osoby, które podchodziły i pytały się czy mogą sobie z nami zrobić zdjęcie :D Jak się później okazało i tak to była dopiero marna rozgrzewka przed tym, co czekało na nas w Indonezji :]
Z wysokich rzeczy w KL jest jeszcze czwarta co do wysokości na świecie wieża - Menara Tower - 421 m.

Wjazd na górę zajmuje minutkę i można rozkoszować się jedzonkiem w restauracji

a potem zjechać piętro niżej i podziwiać widoki z tarasu widokowego.
W Kuala Lumpur widziałyśmy jeszcze Meczet Narodowy.

Budynek opery.

Siedzibę króla i jego strażników.

Z królem to śmieszna sprawa, bo zmienia się on co 5 lat i wybierany jest przez zgromadzenie sułtanów. Król i rząd całkiem się sprawdzają w swojej pracy i z tej okazji poprzedni premier postanowił przenieść całą administrację państwem poza miasto i wybudowali sobie taką ogromną dzielnicę rządową.

Buat kerja = do roboty!

Obok siedzimy premiera zbudowali też mały meczecik.

Gdzieś tam w okolicy było też centrum konferencyjne.

Oraz ośrodek sportów wodnych.

Z ciekawostek jeszcze, to w KL jeździ metro automatycznie sterowane - bez kierowcy :]


Całkiem nieźle prezentował się także Plac Niepodległości - na zdjęciu po prawej bo tak to widać ulicę co ja zamykają w niedzielę, żeby turyści mogli po niej poginać.

Co do jedzenia to całkiem podobnie jak w Tajlandii: ryż, ryż i makaron. Za to mają super deser - pokruszony lód, polany różnymi słodkimi sosami na górze z gałką lodów waniliowych a w środku z glonami i czerwoną fasolką :]

O Malezji to chyba jak na razie tyle. Mam nadzieję, że dane mi będzie jeszcze kiedyś tam pojechać na dłużej bo było super :) Jak ktoś ma ochotę na więcej Malezji to zapraszam do albumu.
Kuala Lumpur


A! Zapomniałam dodać, że litr benzyny kosztuje tutaj 1,50 zł i jest tańszy od litra wody do picia :)

5 komentarzy:

  1. 1. mam nadzieję, że wpadłyście na pomysł pobierania opłaty za to pozowanie do zdjęć...
    2. lody waniliowe i fasola? nie, dziękuję...
    3. jak się odwdzięczyłyście koledze za obwożenie samochodem? emila, witek i kasia r. zapewne wiedzą o co chodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. 1. wpadłyśmy, ale nie pobierałyśmy opłat bo azjaci to biedni ludzie i wiedząc ile szczęścia dostarczy im nasze zdjęcie postanowiłyśmy się poświęcać :)
    2. całkiem dobre, tylko za duża porcja i nie dało rady całej zjeść - ale fasolkę całą wygrzebałam :]
    3. kolega nic nie chciał :) powiedział, że jak on był w australii to też spotkał takiego miłego człowieka i teraz przekazuje to dalej :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj ciekawe jak wy to teraz przekażecie jak spotkacie tego szczęśliwca co się nawinie... Kasia była by z Was dumna!!! :)))
    Kraj Arabski... a śmieci nie widać, jak z czystością, nie ma dzikich wysypisk gdzie popadnie, patrz polskie lasy?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta zdjęcia z wieczoru z Picasy są jakieś nie horyzontalne... kraj arabski... ale jest puszeczki w rękach... Nice and drunk biedny ten Wasz przewodnik był.... :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Kraj to co najwyżej islamski Witku Geografie :) http://pl.wikipedia.org/wiki/Kraje_arabskie

    Śmieci, to tak samo jak w Tajlandii, na ulicy raczej nie potkasz - chyba że jakiś turysta wywalił.

    OdpowiedzUsuń