16 maja 2009

Kanikuły

W pisaniu bloga będzie przerwa do 2 czerwca - ale jest na co czekać. Jak wrócę z Malezji, Australii i Indonezji to pewnie wrzucę jakieś zdjęcia, żeby was jeszcze bardziej pognębić :)

13 maja 2009

z komóreczki

Czasami zdarza się, że spotyka mnie coś ciekawego, ale akurat nie mam ze sobą aparatu i muszę ratować się komórką.

Jedna z bocznych dróg prowadzących na uniwersytet.

Ostatnio w sprzedaży pojawiły się rambutany. Chyba najładniejsze owoce jakie kiedykolwiek widziałam, a na dodatek smaczne :]

Na koniec oczywiście najlepsze. Wychodzi tutaj taka gazeta Bangkok Post - cała po angielsku i wyglądem bardziej przypomina The New York Times niż Fakt. Na pierwszej stronie znalazłam dzisiaj ogłoszenie.

Jakby ktoś był zainteresowany pozycją pierwszą (albo jakąś inną) to proszę się odezwać na priv :] Pzdr Witka bo wiem, że to jego ulubiony temat ;D

11 maja 2009

azjatycka technika cz.1

Dziś zaczniemy od krótkiej obrazkowej zagadki.

Co to jest??

...
...
...
...
...
...

Tak, tak na pewno zgadliście, że jest to zielony, podręczny, wietnamski wiatraczek służący do chłodzenia się w gorące dni. Gratuluję!

Poza tym, w tym tygodniu zaczynają się wakacje więc musiałyśmy podrasować naszą białość na naszym tarasie.

Dzisiaj nauczyłam się wypisywać kartki po tajsku. Jeszcze trochę koślawe te literki wychodzą ale daje radę :D
Moją ulubioną literką została druga z lewej w środkowym rzędzie - literka 'pingwin'. Cejrowski podobno określił kiedyś wszystkie wschodnioazjatyckie alfabety, że wyglądają jak mrówki uprawiające kamasutre.

8 maja 2009

Visakha Bucha Day i Doi Suthep

Wczoraj dostałam od Pauliny smsa następującej treści "Jak tam pielgrzymkowanie? Dotarliście już? Mam nadzieję, że będziesz zadowolona z pobytu w krainie pomarańczowych prześcieradeł KORZYSTAJ"

Wyjaśniając to dzisiaj mamy kolejne święto (maj to tak jak u nas same święta) - tym razem Visakha Bucha Day. Jedno z ważniejszych świąt w buddyzmie. Z Chiang Mai dzień wcześniej wszyscy ludzie idą do świątyni Doi Suthep na takiej pobliskiej górze. Cała droga ma jakieś 14 km i wczoraj razem z Blanką (Czeszką) oraz May (z klasy) postanowiłyśmy wybrać się z nimi na spacer :] Miałyśmy nawet przespać się na górze żeby zobaczyć wschód słońca i poranne obrządki, ale oczywiście wyszło jak zawsze ;]

Wszystkie spotkałyśmy się koło 18:30 pod ZOO i zaczęłyśmy naginać pod górkę.

Po kilkuset metrach ukazało się nam miejsce rozpoczęcia całej imprezy, skąd wyruszała główna część pielgrzymki.


Popatrzyłyśmy trochę na tajskie wygibasy ze świeczkami i uznałyśmy, że wolimy jednak dojść wcześniej na górę i znaleźć jakieś przyzwoite miejsce do spania i iść w naszym, a nie pielgrzymkowym, tempie.

Cała droga była bardzo przyzwoita, ponieważ wszędzie stali jacyś ludzie i rozdawali za darmo wodę, jedzenie, a my nawet dostałyśmy raz po lodzie waniliowym z rodzynkami :] Na całej trasie było 5 głównych przystanków z nagromadzeniem darmowego jedzenia. Obie z Blanką stwierdziłyśmy, że u nas w krajach to takie rzeczy to nie do pomyślenia. Pierwszy przystanek był po godzinie marszu, nawet znalazłyśmy kawałek betonu na którym można było usiąść i zjeść trochę ryżu.

Bardzo nam się poszczęściło, gdyż zaraz zaczęło strasznie lać i błyskać, a nad naszym kawałkiem betonu akurat był daszek :D Po godzinie się rozpogodziło i ruszyłyśmy dalej. Na którymś przystanku już bliżej szczytu było trochę monków.

Poza tym jak się wrzuciło do koszyczka jakiś pieniążek to dostawało się sznureczek szczęścia i malutkiego Buddę (wielkość paznokcia nieobciętego) - oczywiście nie pogardziłam.

Ogólnie to biały, a nie pomarańczowy, jest kolorem buddyzmu i dlatego sznureczek jest biały i spora część ludzi na pielgrzymce też była ubrana na biało.


Potem już zaraz dotarłyśmy do naszego celu - Doi Suthep. Z góry rozciągał się całkiem przyzwoity widok na nasza wioskę.

Poza tym wiadomo, że nie wszystko złoto co się świeci ale akurat to - to złoto.

Buddzie można oczywiście przynieść prezenty.

Wszyscy natomiast kupowali zestawy prezentowe: kadzidełka, dwie świeczki i dwa kwiatki - 2 zł.

Najpierw należało obejść stupę dookoła 3 razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

Zapalało kadzidełka i wsadzało w piasek, a potem podpalało świeczki i też się je stawiało w specjalnym miejscu. Kwiatki natomiast można było rzucić gdzie się chciało :)
Dodatkowo obok świątyni jest dużo dzwonów - można sobie pomyśleć jakieś życzenie i podzwonić :)

Na samą górę prowadziły bardzo długie schody z poręcza w kształcie skóry smoka (tak, tak zrobiło się zimno w nocy i mam bluzę).

Do Doi Suthep tej nocy faktycznie przyszła chyba cała nasza wioska. Wszystkie najlepsze miejsca do przespania/przeczekania nocy były pozajmowane, a cała reszta była mokra więc zdecydowałyśmy, że wracamy do domu. Zresztą tak robili praktycznie wszyscy.

Do świątyni dotarłyśmy koło godz. 23 i zostałyśmy tam do 1. Kolejna godzina zeszła nam na zjeżdżaniu z góry busikiem (wciąż bardzo dużo osób szło pod górę). I kolejna na dojściu do akademika. Paulina nie poszła na wycieczkę, bo miała nadmiar nauki, ale za to grzecznie na mnie czekała bo uznała, że nie zaśnie beze mnie ;]

5 maja 2009

Goodbye Katarzyno!

Dzisiaj Królestwo Tajlandii opuściła Katarzyna. Z tej okazji wczoraj urządziłyśmy jej imprezę pożegnalną.

Na początek zrobiłyśmy jej krótki test sprawdzający znajomość Tajlandii oraz umiejętności, które nabyła podczas dwumiesięcznego pobytu.


Poszło jej całkiem nieźle, dlatego dostała nagrody w Thai style 2552.


Dodatkowo w tym stroju Katarzyna musiała zrobić choreografię do 'Nobody, Nobody' - dla jej dobra nie upubliczniam tego video.
W nagrodę pojechałyśmy z nią do miejsca niespodzianki :)

Miejscem niespodzianką była knajpa Palaad Tawanron na zboczu góry z najlepszym widokiem na miasto :)

Na zakończenie Katarzyna dostała certyfikat nadania obywatelstwa Królestwa Tajlandii z wymienionymi jej osiągnięciami na tutejszych i sąsiednich ziemiach.

Wieczorem pojechałyśmy jeszcze wyszaleć się na mieście, bo od rano czekało pakowanie. Pomimo 22 kg bagażu głównego, 10 kg podręcznego i zapchanej torby z laptopem dostałyśmy od Kaśki także prezenty, które jej się już nie zmieściły.

Dzisiaj wieczorem z Pauliną odwiozłyśmy Katarzynę na lotnisko i wypiłyśmy tam pożegnalną kawę/czekoladę. Kawa Pauliny była z deficytowym towarem w Tajlandii - czekoladą - na dnie kubeczka.

Katarzyna mieszkała u nas w akademiku na 6 piętrze z widokiem na górę i hotel co ją zasłaniał.

Pewnie jej będzie brakowało tego widoku tak samo jak nam jej :]

3 maja 2009

Wat Phra Singh

Tym razem post świadczący o tym, że jednak żyję w buddyjskim kraju.

Dzisiaj zrobiłam sobie wycieczkę do najczęściej odwiedzanej świątyni w Chiang Mai, czyli Wat Phra Singh (wat=świątynia). Kompleks budynków został zbudowany w XIV w. ale nie w gotyku, tylko w stylu charakterystycznym dla północnej Tajlandii (Lanna style) ;P


W środku budynku do modlitw jest tak.


Normalnie w świątyniach nie ma krzeseł, ale dzisiaj chyba braciszkowie mieli jakąś imprezę, bo w innym budynku były przygotowane prezenty :D


Po prawej stronie od głównego posągu (bo chyba nie od ołtarza) siedział sobie jeden mnich, którego na początku wzięłam za posąg :)


Tył tego największego budynku wyglądał tak.


Jak już wspomniałam, na całym obszarze świątyni jest wiele budynków. Znajduje się tam także kilka alejek z przybitymi na drzewa mądrościami życiowymi :)


Jeżeli chodzi o wizerunki Buddy to występują one w czterech rodzajach: siedzący (najwięcej), stojący, leżący i idący.


Poza tym leżącym, w innym budynku był jeszcze taki, który przypominał tego szmaragdowego z Bangkoku.


Były też posągi medytujących mnichów (nie wiem po co te okulary).


Żeby było śmiesznie, to przygotowując tego posta i grzebiąc po necie, dowiedziałam się, że przy zwiedzaniu ominęłam najważniejszy posąg Buddy Phra Singh (Lion Buddha) :D Innym razem... w końcu jeszcze nie wyjeżdżam :]


Tam z tyłu taka wieżyczka opasana pomarańczowym materiałem to stupa.

1 maja 2009

Nasza klasa

To jest moja klasa.

To jest moja klasa z Jaszczurem.

Zajęcia z Niemcami się skończyły i teraz przez 2 tygodnie ogarniamy tajski angielski dr Manoja Potapohna i jego trzykrotnie poprawiane wykresy rysowane jeden na drugim.

Na zakończenie.

Azjaci mają jakieś kosmiczne nazwiska (tak jak moje dla nich) i nawet sami między sobą używają angielskich nicknejmów, które sami sobie wymyślili. Tak więc od prawej: May i ja. Potem stoi dwóch Wietmanczyjków - ten w niebieskiej koszuli to Sang. Ten drugi to trudno określić jak się pisze, bo za każdym razem wymawia inaczej. My między nami rozróżniamy ich jako 'gruby' i 'chudy'. Potem stoi dwóch Tajów z których ten ostatni to Boy. Z samego przodu stoją dwie dziewczyny, zwane przez nas pieszczotliwie 'blondynkami'.

Poza tym, tak jak zwykle, nikt z nich już mnie nie lubi bo na egzaminie dostałam najlepszą ocenę ;P