16 listopada 2009

Ko Phi Phi Don

Dokładnie, co do jednego dnia, po 6 miesiącach od przyjazdu znalazłam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie na wygnaniu pytania. O istnieniu tych koszulek wiedziałam już przed wyjazdem, ale w całej Tajlandii nigdzie ich nie było. I w końcu znalazłam! Na Ko Phi Phi! Ostatnia na całej wyspie. Już miałam przeboleć to, że rozmiar był jakiś z 2 razy za duży, ale ta głupia baba co ją zamierzała sprzedać w ogóle nie chciała zejść z ceny! Po kilku próbach targowania w różne dni poddałam się i uznałam, że jak nie to nie, przepłacać nie będę! Chyba nie wspominałam, że ogólnie ludzie na południu są bardzo niemili. Nikt mi nie odpowiadał kop kun kha w 7-11 co było to dla mnie szczytem chamstwa, wtedy.

O Ko Phi Phi słyszałam już wcześniej. Mój wykładowca od geografii turystycznej Azji twierdził, że ma znajomego, który był wszędzie i wg. niego Ko Phi Phi w Tajlandii jest najpiękniejszą wyspą na ziemi. Jako że jestem pilną uczennicą zapamiętałam to i postanowiłam sprawdzić :] Z punktu widokowego wygląda wyspa w jakiejś 1/4 wygląda mniej więcej tak.Czyli dwie zatoki, piasek, dookoła wystają gigantyczne skały wapienne porośnięte lasem równikowym, a na dodatek woda Morza Andamańskiego koloru turkusowego turkusu (:-P) - czyli ogólnie bajer :] Pierwszego popołudnia podczas spacerku zapoznawczego z wyspą ukazał mi się ten oto kawałek błękitnego nieba. Jak zapewne się domyślacie, spodziewałam się, iż będzie to ostatni błękitny kawałek nieba w tej części Tajlandii jaki dane mi będzie oglądać. Kolejna noc i dzień minęły mi z atrakcją już wcześniej znaną, czyli 'o jak ja chciałam zobaczyć tajfun'. Ten na wyspie był sporo silniejszy od tego z Chin, bo przywędrował z Filipin rozwalając po drodze jeszcze Kambodżę. Ja myślałam, że dach znad głowy mi odleci i wyląduje gdzieś na stepach w Kazachstanie, ale na całe szczęście tak się nie stało. Ale na prawdę wiałoooooooooooooooooooooooooo :] Pozostając przy naturalnych katastrofach w 2004 roku, wszystko na Ko Phi Phi zostało zmiecione przez 10 m fale tsunami. W zbliżeniu zmiotło dokładnie wszystko co znajdowało się na tym kawałku piasku. Obecnie na wyspie porozstawiane są znaki w kierunku miejsc ewakuacyjnych utworzonych, w wyższych częściach wyspy.Sama wyspa jest bez wątpienia najpiękniejszym miejscem w jakim w życiu byłam, natomiast to co po tsunami wybudowali tam ludzie jest zdecydowanie największym hmmm pierdolinikiem jaki widziałam w zabudowie. Drugie śniadania, podwieczorki, desery i przegryzki pomiędzy posiłkami codziennie wyglądały następująco.Czyli były to naleśniki (raczej takie indyjskie placki roti) z bananami w środku i najpyszniej z nutellą na górze :] Oprócz niemiłych ludzi na południu znaleźć można oznakę cywilizacji, czyli ziemniaki :DPragnąc wykorzystać niedawno uzyskane uprawnienia do nurkowania z butlą udałam się w poszukiwaniu jakiejś wycieczki, co bym mogła obejrzeć w końcu te podobno jedne z najlepszych nurkowisk w Tajlandii. Niestety fale były za duże i żadne łódki nie wypływały bo by się powywracały - jeeee. No i nawet na snorekelling na pobliską Ko Phi Phi Leh nie dane było mi pojechać (to ta w oddali). Ta mniejsza, bliźniacza siostra dużej Ko Phi Phi Don jest niezamieszkała i Leonard DiCaprio kręcił tam 'Niebiańską Plażę'. W sumie jak jego już tam nie było, to nie było po co jechać i czego oglądać :P

...

Tutaj nastąpił jeden dzień słońca, kiedy to poświęciłam się zdobywaniu opalenizny, abyście mieli mi czego zazdrościć po powrocie :P Zdjęcia się jakoś nie zrobiły. Ostatniego dnia wyjazdu także było przepięknie, ale jedynie udało mi się dojść na przystań, bo tak mnie wszystko bolało, że nie byłam w stanie się ruszać i robić zdjęć w końcu z jakimś normalnym światłem. No ale przystań jest git, a woda na prawdę jest niesamowicie niebieska :)
I na pożegnanie -> ktoś musi pracować, żeby ktoś inny mógł odpoczywać.I jedna z zatok podczas odpływu.A ja tam byłam, drinki z palemką piłam...

3 listopada 2009

Ko Tao

... czyli ruszamy na południe!

Po oddaniu wszystkich moich prac zaliczeniowych o wpływie myśli Marksa na ekologię polityczną itp. wyruszyłam na zasłużone wakacje nad morze! Droga była długa i prosta. Najpierw z Chiang Mai nocny pociąg do Bangkoku przez 12h - o dziwo nawet dojechał o czasie, czyli spóźnił się tylko 15 min. Potem czekanie na dworcu przez jakieś 3h i pociąg do Chumphon przez kolejne 12h + spóźnienie chyba z 2h :) W drugim pociągu wybrałam już 2-gą klasę z wiatrakiem, bo w 2 klasie z klimą zamarzałam w nocy. Podróż upłynęłaby całkiem miło gdyby jakiś dziadek nie podsiadł mnie na moim miejscu od okna. Potem w sumie nawet się cieszyłam, że nie wylądowałam jeszcze jedno miejsce w bok, bo podróżowałabym razem z tą bestią na nogach.Nie wiem czy to przez drugą klasę, czy może fakt iż pociąg zmierzał na muzułmańskie południe Tajlandii, w pociągu zagościł klimat iście indonezyjski. Mianowicie średnio co 20 sekund przechodził sprzedawca czegokolwiek bądź też wszystkiego. Oczywiście nie ma na co narzekać, gdyż dostawa ciepłego ryżu z mięskiem i ciasta kokosowego jeszcze nikomu nie zaszkodziła.Widoki za oknem na Półwyspie Malajskim to tradycyjnie pola ryżowe i górki.Po przejechaniu prawie całej Tajlandii wylądowałam na noclegu w nieciekawym mieście co zwie się Chumphon, które słynie jedynie z posiadania 'Pier to Ko Tao'. Nie wiem czemu wyobrażając sobie przystań promową ekspresowych łódek na jedną z najpopularniejszych wysp w Tajlandii w mej głowie pojawiało się coś innego od tego drewnianego molo.Po 2h na promie dotarłam w końcu na Ko Tao, tzw. wyspę żółwia, czyli do Mekki wszystkich adeptów nurkowania. Wyspa słynie z całkiem dobrych raf oraz najniższych cen kursów w Tajlandii (sprawdzone) oraz podobno na całym świecie (zasłyszane). Ja za swój kurs Open Water Diver, który uprawnia mnie do nurkowania na głębokości do 18m zapłaciłam w pakiecie razem z noclegiem 820 zł (9000 batów po tamtym kursie). W Warszawie takie kursy zaczynają się chyba od ok. 1200 zł + dojazd i zakwaterowanie na Mazurach. Za to gratis przyjemność nurkowania w pięknych mazurskich jeziorch zamiast ciepłego morza w Tajlandii ;). Rozpoczęcie przygody z nurkowaniem od zrobienia kursu, bez wcześniejszego spróbowania nurkowania podczas jakiegoś jednodniowego discover scuba diving było dość dużą głupotą, ale jak to mówią, człowiek uczy się na błędach :) Kurs trwał 4 dni, przy czym pierwszy dzień był teoretyczny, drugiego mieliśmy ćwiczenia w basenie, a dwa ostatnie polegały już tylko na nurkowaniu w otwartej wodzie. Muszę się przyznać, że po basenie uważałam, iż nurkowanie jest najokropniejszą rzeczą na świecie i nikt mnie nie zmusi żebym robiła to z własnej nieprzymuszonej woli. Jednak stanąwszy przed dylematem utopienia w błocie pieniędzy zapłaconych za kurs przed jego rozpoczęciem, bądź też utopieniem siebie w Zatoce Tajlandzkiej wybrałam to drugie. Kiedy to nadszedł niechętnie oczekiwany dzień trzeci wpakowali nas na taką oto łódkę i kazali zejść pod wodę.Najbardziej stresującym momentem jest chwila przekraczania granicy oddychania jeszcze przez regulator nad taflą wody, a całkowitym zanurzeniem się w wodzie. Przy pierwszym nurkowaniu zaraz pod powierzchnią wody przepłynęła mi przed maską taka mała niebieska rybka i od razu uznałam, że nurkowanie jest hmmm wyczesane :) Oprócz małych niebieskich rybek pływały także rynki nemo, rogatnice, barakudy i inne takie. Po nurkowaniu człowiek jest tak wypruty ze wszystkiego, że już nie miałam siły na nic. Jednego popołudnia wiedząc, że trzeba będzie wkleić coś na bloga przeszłam wzdłuż jeden z brzegów wyspy (Ko Tao ma 21km² więc nie było to zbyt trudne). Niestety dość szybko wyładowała mi się bateria, która właściwie prawie wcale nie była naładowana także stan zdjęć z Ko Tao - raczej brak :) Ponadto pogoda bardziej skłaniała do siedzenia pod wodą, gdzie tak czy siak jest mokro i jest 29°C niż na plaży gdzie alb wieje albo pada, a na pewno to nie ma słońca. Plaża na Ko Tao jest raczej średnia, głównie ze względu na to, że jest bardzo wąska, a tuż przy samym jej brzegu pobudowane są betonowe puby, bary i kawiarnie Gdzieniegdzie były też gigantyczne skały co nie wiem skąd się wzięły po środku zatoki. Przez całą długość wyspy prowadzi jedna droga. Właściwie jest to chodnik, a nie droga. Z drogą ma tyle wspólnego, iż jeżdżą po niej co jakiś czas motory. Wkurzało mnie to niezmiernie głównie z powodu, iż ja swojego już nie posiadałam. Być może także rychły czas rozstawania się z Tajlandią oraz ceny średnio dwa razy wyższe niż w Chiang Mai wpływały na mój stan emocjonalny dość niekorzystnie i zniechęcały do cieszenia się wszystkim dookoła. Po skończeniu kursu oraz uzyskaniu certyfikatu OWD (jupiii!) udałam się na drugą część wakacji w kierunku Ko Phi Phi, gdzie podobno miały na mnie czekać najlepsze miejsca nurkowe w Tajlandii, zaraz po Similanach. W tym celu wsiadłam na nocną (sypialną) i jakże komfortową łódkę do Surat Thani. Ahoj przygodo!

18 października 2009

Złoty Trójkąt

czyli dawno, dawno temu...

Moja mama przez jakieś 5 miesięcy zadręczała mnie pytaniem 'czy tęsknisz??'. Na co ja jako że nie kłamię (ewentualnie nie mówię całej prawdy) odpowiadałam 'no nie za bardzo'. Bodajże drugiego dnia pobytu usłyszałam 'no w sumie wcale się nie dziwię, że nie tęskniłaś'. Za to za Tajlandią tęsknię strasznie... Słońca mi brakuje. Zakryte buty mnie obcierają, trzeba używać suszarki i gotować. Za to z plusów znalezionych w Polsce to odkryłam, że picie zamiast w lodówce można chłodzić za oknem :] Myślałam, że z jajkami też tak można, ale dwa dni temu jakieś ptaki mi je porwały :D

Wracając do tego co było, to zatrzymałam się na etapie pobytu mojej mamuśki i jej współtowarzyszek zakupów w Chiang Mai. Stamtąd udałyśmy się do Chiang Rai, gdzie po zameldowaniu się w guesthousie pierwsze pytanie jakie zadało mi zadane to 'Czy w tym mieście też jest night market?'. Był. Dwa razy. Z Chiang Rai pojechałyśmy na wycieczkę która ogólnie nazywa się Złoty Trójkąt. Można się domyślić, że była po Złotym Trójkącie, czyli obszarze który zasłynął z plantacji maków. Od roku 1950 ten obszar na styku Tajlandii, Laosu, Wietnamu, Birmy oraz Chin był jednym z największych producentów opium na świecie. Po produkcji heroiny w Tajlandii praktycznie nie ma już śladu. Praktycznie - ponieważ plemiona górskie posiadają zezwolenie do produkcji opium na użytek własny i kurzenie fajki przed swoją chatką. Biznes narkotykowy przestał istnieć, ludzie stracili pracę i kobiety straciwszy pracę przy hodowli maków powędrowały do miast i zaczęły trudnić się prostytucją aby utrzymać rodziny (pozdrawiam moją Panią promotor, która nie wierzy że poczyniłam w Tajlandii jakieś obserwacje do pracy mgr:)).

Wstęp był przydługi i nie na temat, więc teraz będzie krótko i na temat. Wycieczka zaczęła się od gorących źródeł, w których w foliowych workach gotowały się kurczaki.Potem było miasteczko Bahn Tham zamieszkałe głównie przez Chińczyków z Junanu, a w nim Wat Tham Pla, czyli świątynia małp. Czyli była tam mało ciekawa świątynia i dużo małp :)Jak takie małpeczki zjedzą dużo bananów to się robią potem duże.Następnie udaliśmy się do miasta granicznego z Birmą - Mae Sai. Słynącego z dużej ilość tanich birmańskich dziewic (wiem to z książki - pzdr Panią promotor) oraz handlu nie tylko ciałem, ale także kamieniami szlachetnymi i pozostałym nadgranicznym towarem. Poza tym Mae Sai jest najdalej wysuniętym na północ Tajlandii miastem.Tamże także oprowadzono nas najpierw po zakładzie jakiegoś kolesia co ma kopalnie kamieni szlachetnych w Birmie, które potem przewozi do Tajlandii, obrabia i sprzedaje turystom i nie-turystom.(interes życia przy zakupie pierścionków oczywiście został dobity).

Dalej było Chiang Saen - miasteczko kreowane na Złoty Trójkąt. Złoty Trójkąt jest obszarem, a nie punktem na mapie tak dla precyzji :) Za to w tym miejscu rzeka Ruak wpada do Mekongu i stykają się granice Tajlandii, Birmy i Laosu więc i tak jest faaaajnie. Stamtąd pojechałyśmy już na wspomnianą wcześniej wycieczkę naszą wyczesaną łódką po Mekongu, kiedy to prawie nie padało, a łódka sprawiała wrażenie że się jeszcze nie rozpadnie (albo to my chciałyśmy ją taką widzieć). Nawet się zdziwiłam, że nie dbający o jakiekolwiek środki bezpieczeństwa Tajowie każą mi zakładać jakąś kamizelkę ratunkową, ale jak już ruszyliśmy to dziękowałam Bogu, że ją mam na sobie :) Na granicy Birmy pooglądałyśmy kasyna do których przyjeżdżają bogaci Chińczycy, a w Laosie poszliśmy na Lao market - jeeeeeeeeeW Mekongu pływają sobie ryby zwane catfish. Bywają takie mniejsze jak u tego człowieczka na łódce, a po większe okazy możecie zajrzeć do grafiki w google.Na sam koniec już pod Chiang Rai została nam Wat Rong Khun, czyli Biała Świątynia. Charakteryzuje się ona tym, że jest cała biała, a w środku jeszcze nie jest skończona. Prezentowałaby się pewnie lepiej gdyby nie padało i nie była zamknięta :) A dla ciekawskich obok stoi złoty kibel - pojedziecie to sprawdzicie.

17 października 2009

Kuchnia prawie polska

Małgorzata ostatnio udała się do centrum Warszawy w celu skonsumowania jakichś pierogów. Wylądowała w restauracji zwanej 'Polskie jadło' w której także była Pierogarnia Kościuszko. Chyba to było tak. Bo wchodziło się do Polskiego Jadła, a zamawiało pierogi z Pierogarni. Polska to dziwny kraj i jeszcze nie wszystko rozumiem. Tak czy siak, na karcie z pierogami w okładce z jakże polskim napisem Pierogarnia Kościuszko wśród polecanych pierogów zdziwiła mnie pozycja nr 8. W sumie ruskie też są na karcie, to może to jakaś karta z międzynarodowymi pierogami? Jak się dopytałam tajskie wcale nie mają nadzienia z ryżu, tylko z mięsa na ostro, papryki i czegoś tam jeszcze.

Dzisiaj po raz pierwszy (od pół roku) poszłam na zakupy spożywcze do supermarketu i Galerii Motłochu w celu odstresowania się na pakupkach. Zakupione zostały:
- skarpetki
- Voyage - Tajlandia na okładce
- paper ryżowy do sajgonek
- sos rybny, bom przywiozła tylko sojowy i ostrygowy co akurat nie są mi potrzebne :D
- mleko kokosowe - z mleka w identycznym kartoniku gotują w Tajlandii więc pewnie jest dobre
- ryż jaśminowy - czemu nikt mi nie powiedział, że kilo prawdziwego tajskiego ryżu kosztuje u nas 17 zł??? Przywiozłabym pół walizki!
- woreczki do lodu
- sok pomarańczowy - bo to akurat w Polsce jest lepsze
Jutro w planach jest przeprowadzenie chrzestu bojowego mojego przywiezionego rice cookera. Mam nadzieje, że jak się ten ryż wywali z torebki to coś się uda :)

14 października 2009

CMU a SGGW

Przechadzając się po beton placu na terenie SGGW przypomniało mi się, że nie mówiłam wam, że 600 m od Uniwerku w Chiang Mai miałam Park Narodowy.

Park nazywa się Park Narodowy Doi Suthep od szczytu z tą świątynią na górze już wam znaną i drzewkiem oraz widokiem z góry.Po drodze na szczyt można zobaczyć jaskinie.I są jeszcze Monthathan Falls, które mają chyba z 5 stopni. Z samego dołu jest tak.Trochę wyżej jest równie ładnie :)Wyżej też jest fajnie ale tam było dużo człowieków i wywaliłam się na skałach w wodospadzie po czym aparat zaczął mi się zacinać :) Niestety po przepięknym przedpołudniu zaczęło padać, co skutecznie powstrzymało mnie od zobaczenia ostatniej części wodospadu. Za to dżungla tam też fajna, i tak zielono...Dla wszystkich co dalej wątpią, że do Tajlandii to ja pojechałam na studia zdjęcie z moimi materiałami na dwa przedmioty. Z trzeciego była kupka mniej więcej połowy tej wysokości, ale szybciej wylądowała w koszu. Dla wiadomości Pauliny - ja musiałam to przy esejach jeszcze raz przeczytać :PZ cyklu 'Brak przygotowania Małgorzaty do życia w Polsce'. Poszłam wczoraj zakupić sobie colę do uczelnianego bufetu. No i poprosiłam o tą colę, po czym pani sprzedawczyki sięga na półkę i mi ją podaje. Zdziwiło mnie to trochę, a w mych myślach pojawiło się 'eeeeeeeee ;|' Więc rzekłam 'A nie macie takiej z lodówki???'. Ona z trochę dziwną miną zamieniła mi na taką schłodzoną. Po czym w głowie mojej 'Kurde, przecież tu jest zimno! Po kij mi zimna cola?!'

11 października 2009

Ten ciężki ranek i to ciężkie powietrze...

Jako iż udało mi się wczoraj wrócić do Polski, wstałam dzisiaj o 5 rano, nastawiłam kolejne pranie, zjadłam śniadanie to mam chwilę żeby coś napisać :)

Z Bangkoku do Frankfurtu leciałam Lufthansą gdzie byłam zdecydowanie najmłodszą osobą na pokładzie, a średnia wieku wynosiła jakieś 60 lat. No i leciałam tak z niemieckimi emerytami i rencistami płci męskiej głównie, aż nadszedł czas obiadku, czy czegokolwiek tam się je w samolocie o 2 w nocy. Już miałam powiedzieć pani stewardessie 'anything with potatoes please' (jako że to germańska linia to ziemniaki wydawały mi się oczywistością, ze wskazaniem, że nawet mogłyby być dogotowane) a tu ona 'rice with chicken or beef with noodles?'. Nie pozostawiwszy mi dużego wyboru wzięłam to ostatnie, bo na kurczaka, wcale nie na ryż, już patrzeć na moim talerzu nie mogę. Rozpakowałam sztućce, wzięłam w łapki i już chciałam zacząć jeść gdy spostrzegłam, że ta łyżka w moim prawym ręku to raczej łyżeczka do herbaty i w jedzeniu się nie przyda. Także zmuszona do zjedzenia noodli widelcem i nożem uwaliłam się cała w sosie i wszystko dookoła :D Kłopot trafieniem widelcem w lewej ręce do buzi był i jest dalej ogromny...

To tyle o moim posiłku. Obok mnie w samolocie siedziało małżeństwo, które uczy w CMU tylko na innym wydziale, i jak się okazało mieszkali kilka małych uliczek od mojego ostatniego akademika. Już mam zaproszenie do ich syna na Phuket :D Za to w 'Kalejdoskopie' - gazecie pokładowej LOTu na pierwszej stronie Tajlandia i potem artykuł o niej... Człowiek się stara myśleć o czekającym bigosie i leczo a tu wyjechać spokojnie nie dadzą...

W Warszawie wbrew moim wcześniejszym obawom wcale nie było aż tak zimno (nie to co w Olsztynie) :) Poza tym dalej szokiem dla mnie jest, że wszyscy na ulicach mówią po polsku, mają tak różne barwy głosu i mówią o takich dziwnych rzeczach i mają takie dziwne problemy... Nie wiem co w tym było takiego fajnego, ale wszystkich ciągle podsłuchiwałam :D Poza tym na ulicach ludzie wyglądają strasznie szaro... za to zaskoczyły mnie kolorowe liście na drzewach, bo myślałam że same gałęzie będą mnie witać. Droga Warszawa-Olsztyn pierwsza klasa i nawet słoneczko czasami gdzieś tam się pokazywało. No i prawie dostałam zawału jak kierowca wjeżdżał na rondo z nie tej strony co trzeba

Ogólnie dalej jestem strasznie zmęczona po podróży, ale przynajmniej ze wstawaniem na zajęcia od poniedziałku chyba nie powinnam mieć problemów :D

Pozdrawiam wszystkich, którzy przez 6 miesięcy wytrwali w czytaniu tutaj moich wypocin. Jak się zadomowię w Wawie to obiecuje skończyć pisać o Złotym Trójkącie, Koh Tao, Koh Phi Phi, Pattaya i Koh Samet. A jak na razie witajcie ziemniaki, chleb z serem i pomidorkiem na śniadanie! Myślałam, że po powrocie będzie dużo gorzej, a wcale nie jest tak źle :] Fakt że tylko czuję się trochę jakbym pojechała na jakąś kolejną wycieczkę, a nie wróciła na stałe...

25 września 2009

Prawie jak orient express i prawie jak paradise

To tak ogolnie to po 25 h w pociagu i 2 h na lodce dotrlam na KO Tao, gdzie mialam na celu zdobyc troche opalenizny, ale patrzac w niebo to niekoniecznie mi sie uda. Internet tu w morde drogi i nie ma polskich znakow na klawiaturze wiec to koniec wiadomosci.

Zyje lecz ogolnie mam zly humor, ktory chyba spowodowany jest zblizajacym sie koncem pad thai i shakow bananowych.

pzdr

14 września 2009

Chiang Rai

Mamuśka już poleciała do Bangkoku, ale w miniony weekend pojechałyśmy wszystkie do Chiang Rai. Wycieczkę opiszę później, jak skończę z esejami, ale obiecałam wrzucić film pt. "Przemytnicy - ucieczka po Mekongu".
Myślę, że oskar za dramaturgię murowany :)

9 września 2009

Najazd dzień 2

...niektórzy twierdzą, że to lucky day 9/09/09 Ciekawe dla kogo :D

Kontynuując wątek wczorajszy to dwa masaże dziennie starczają. Rano po śniadanku i drugi na koniec męczącego dnia. Przynajmniej wczoraj i dzisiaj tyle wystarczyło. Dzisiaj było trochę zwiedzania, trochę dużo. Gdy na terenie jednej ze świątyń trafiliśmy na dziadków ćwiczących tai-chi moja mamusia stwierdziła, że przeniesie się tutaj na emeryturę. Nie protestowałam.Po południu poszłyśmy zrobić to bez czego nie należy opuszczać Tajlandii, czyli uszyć sobie garsonki na miarę :] Nieszczęście tego posunięcia polegało, na tym, że szycie położone jest przy night markecie. Tak więc nie obyło się oczywiście bez zakupienia 2 torebek dla jednej z odwiedzających (nie podaję imion aby ich nie pogrążyć ;D) i 3 portfeli w tym samym sklepie. Z braku miejsca pominę pozostałe rzeczy. Jednakże na koniec stwierdzono, że muszą jeszcze wygospodarować taki dzień, aby SPOKOJNE pochodzić po night markecie. W planie jest albo jutro, albo po Sunday Markecie. Moje zakupocholiczki wyznały wczoraj, że ogólnie to one wcale zakupów nie lubią robić :D Więc chyba jakoś polubiły nagle. Żeby nie było, że tutaj tylko zakupy, to świątynie też zwiedzają :)Jutro z powodu wyjazdu na słonie mam wolne :] This will be a lucky day :]

8 września 2009

Odwiedziny

Wczoraj przyjechała do mnie moja mamuśka i jej dwie koleżanki. Jestem zbyt padnięta po oprowadzaniu przez cały dzień po Chiang Mai żeby wrzucać zdjęcia, ale mogę podzielić się ich pierwszymi wrażeniami.

1) Po porannym masażu i fruit szejku 'No, czyli już wiemy co będziemy robić każdego dnia. Chodzić na masaże i pić fruit szejki'.

2) Wizyta na night markecie zakończyła się zakupieniem 7 zegarków (6x Rolex i 1 Calvin Klein) oraz 4 par kolczyków oraz pojedynczych rzeczy wpadających do kategorii 'i inne'. Przypominam, że gości mam w sumie sztuk 3. A, i kolczyki zostały zakupione po tym jak solidarnie stwierdziły, że są już zbyt zmęczone zakupami i nic więcej nie kupują. Po czym wybierałyśmy te najładniejsze z pół godziny :] Jutro idziemy tam znowu, a w sobotę Sunday Market :DDD

2 września 2009

Przeprowadzka

W ramach oszczędności po wyjeździe mojej 5-miesięcznej koleżanki postanowiłam zmienić mój apartament w 5-gwiazdkowym akademiku na inną norkę. W pokoju mam dwa łóżka: jedno do wypoczynku dziennego, a drugie do nocnego :) Poza tym jest siedem włączników światła, przy czym w trzech można jeszcze regulować ilość światła. Jednak to co najbardziej tutaj lubię to ilość okien i widoki z nich. Po przebudzeniu widać prawie wschód słońca.Jak te chmurki się już rozejdą to wszędzie dookoła widać góry. Te trochę dalej wyglądają tak.Po drugiej stronie mam już góry praktycznie na wyciągnięcie ręki. Niestety blok zasłania sam szczyt z Doi Suthep. Przedwczoraj także miałam gościa w pokoju. Na początku myślałam, że to Paulina o nazwisku Jaszczur wysłała mi kogoś ze swojego licznego rodzeństwa na zastępstwo.Jaszczureczka została nawet nazwana 'Paula II' ale gdzieś mi uciekła. Mam nadzieję tylko, że mi z chrupek nie wyskoczy.

A tak w ogóle to u mnie same nudy, muszę pisać dużo esejów, a jakoś mi to w ogóle nie idzie. Poza tym w poniedziałek przyjeżdża mamuśka z koleżankami więc wakacje się skończą :D

26 sierpnia 2009

Lista przebojów

czyli czego się słucha w Tajlandii i co ciągle słychać w knajpach :]

Nr 3 - Seven Days (nie mylić z rogalikami z Tomaszowa Mazowieckiego) Pozdrawiam Gabrysie :]


Nr 2 - Payu


No 1 - Boy Peacemaker (chyba za teledysk)

Do tego teledysku przyda się objaśnień na co należy zwrócić uwagę:
- urocze azjatyckie dzieciątka :] 555
- męskie bluzki w głęboki serek
- mężczyźni o takiej muskulaturze występują tylko w teledyskach
- ruch rękami po kształcie serca, po czym pojawia się ono na ekranie - motyw w wielu teledyskach
- w Tajlandii autochtoni śpią pod kołdrami, a przyjezdni pod prześcieradłem albo ręcznikiem, albo pod niczym :)

Oprócz takich przebojów mamy tutaj także tajskie reggae. Nie wiem skąd się tutaj wzięła fascynacja Jamajką, ale występuje ona raczej na południu nad morzem :]

22 sierpnia 2009

Phnom Penh po raz drugi

O drodze pomiędzy Siam Reap a Phnom Penh wszędzie piszą, że "jest już wyasfaltowana i 300km jedzie się tylko 6h". Zapewne jest bardzo malownicza, ale ja z moją skłonnością do zasypiania w każdym środku lokomocji i w każdej pozycji za każdym razem ją przespałam i za bardzo nie wiem jak wygląda.

Jeszcze podczas naszego pierwszego pobytu w stolicy zwiedziliśmy Wat Phnom. Zgodnie z legendą w 1372 roku niejaka Penh znalazła na brzegu rzeki kłodę drewna w której były 4 statuetki Buddy. Na tę okoliczność tubylcy wybudowali na phnom (=wzgórze) świątynię, a miasto zaczęto nazywać się Phnom Penh. Oprócz tego w stolicy to obowiązkowo Pałac Królewski i Srebrna Pagoda. Cały kompleks budowany był na wzór Grand Palace w Bangkoku. No i wypada przy nim bardzo biednie. Ogólnie to w tym kompleksie jest Pałac Królewski. A za tym panem na koniu znajduje się Srebrna Pagoda. Pagoda wcale nie jest cała srebrna, jakby się mogło wydawać. Na jej podłodze leżą srebrne płytki, które są przykryte jakąś wykładziną i wystają gdzieniegdzie spod gablotek. Na zewnętrznych ścianach są jeszcze jakieś malowidła co wydają się starsze niż są. Pochodzą z przełomu XIX/XX w i przedstawiają fragmenty eposu 'Ramajana'. :]Poza tym Phnom Penh położone jest nad rzeką uchodząca z jeziora Tonle Sap i tak się składa, że nazywa się prawie tak samo czyli Tonle Sap River. Rzeka ta wpada na obrzeżach miasta do Mekongu. Sama rzeka Tonle Sap jest ogromna i wydaje się jakby się było nad morzem :) My chadzaliśmy po bulwarze już raczej nocą i nie widać jej na zdjęciach, to też ich nie umieszczam tutaj. Za to mam ładne zdjęcie fontanny :]W całym mieście zdecydowanie najbardziej podobało mi się to, że ludzie wieczorami wychodzą na ulice lub do parków i tańczą, jedzą, gadają oraz ogólnie cieszą się życiem i tym że żyją już w wolnym, choć biednym kraju :)

Kambodża