16 listopada 2009

Ko Phi Phi Don

Dokładnie, co do jednego dnia, po 6 miesiącach od przyjazdu znalazłam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie na wygnaniu pytania. O istnieniu tych koszulek wiedziałam już przed wyjazdem, ale w całej Tajlandii nigdzie ich nie było. I w końcu znalazłam! Na Ko Phi Phi! Ostatnia na całej wyspie. Już miałam przeboleć to, że rozmiar był jakiś z 2 razy za duży, ale ta głupia baba co ją zamierzała sprzedać w ogóle nie chciała zejść z ceny! Po kilku próbach targowania w różne dni poddałam się i uznałam, że jak nie to nie, przepłacać nie będę! Chyba nie wspominałam, że ogólnie ludzie na południu są bardzo niemili. Nikt mi nie odpowiadał kop kun kha w 7-11 co było to dla mnie szczytem chamstwa, wtedy.

O Ko Phi Phi słyszałam już wcześniej. Mój wykładowca od geografii turystycznej Azji twierdził, że ma znajomego, który był wszędzie i wg. niego Ko Phi Phi w Tajlandii jest najpiękniejszą wyspą na ziemi. Jako że jestem pilną uczennicą zapamiętałam to i postanowiłam sprawdzić :] Z punktu widokowego wygląda wyspa w jakiejś 1/4 wygląda mniej więcej tak.Czyli dwie zatoki, piasek, dookoła wystają gigantyczne skały wapienne porośnięte lasem równikowym, a na dodatek woda Morza Andamańskiego koloru turkusowego turkusu (:-P) - czyli ogólnie bajer :] Pierwszego popołudnia podczas spacerku zapoznawczego z wyspą ukazał mi się ten oto kawałek błękitnego nieba. Jak zapewne się domyślacie, spodziewałam się, iż będzie to ostatni błękitny kawałek nieba w tej części Tajlandii jaki dane mi będzie oglądać. Kolejna noc i dzień minęły mi z atrakcją już wcześniej znaną, czyli 'o jak ja chciałam zobaczyć tajfun'. Ten na wyspie był sporo silniejszy od tego z Chin, bo przywędrował z Filipin rozwalając po drodze jeszcze Kambodżę. Ja myślałam, że dach znad głowy mi odleci i wyląduje gdzieś na stepach w Kazachstanie, ale na całe szczęście tak się nie stało. Ale na prawdę wiałoooooooooooooooooooooooooo :] Pozostając przy naturalnych katastrofach w 2004 roku, wszystko na Ko Phi Phi zostało zmiecione przez 10 m fale tsunami. W zbliżeniu zmiotło dokładnie wszystko co znajdowało się na tym kawałku piasku. Obecnie na wyspie porozstawiane są znaki w kierunku miejsc ewakuacyjnych utworzonych, w wyższych częściach wyspy.Sama wyspa jest bez wątpienia najpiękniejszym miejscem w jakim w życiu byłam, natomiast to co po tsunami wybudowali tam ludzie jest zdecydowanie największym hmmm pierdolinikiem jaki widziałam w zabudowie. Drugie śniadania, podwieczorki, desery i przegryzki pomiędzy posiłkami codziennie wyglądały następująco.Czyli były to naleśniki (raczej takie indyjskie placki roti) z bananami w środku i najpyszniej z nutellą na górze :] Oprócz niemiłych ludzi na południu znaleźć można oznakę cywilizacji, czyli ziemniaki :DPragnąc wykorzystać niedawno uzyskane uprawnienia do nurkowania z butlą udałam się w poszukiwaniu jakiejś wycieczki, co bym mogła obejrzeć w końcu te podobno jedne z najlepszych nurkowisk w Tajlandii. Niestety fale były za duże i żadne łódki nie wypływały bo by się powywracały - jeeee. No i nawet na snorekelling na pobliską Ko Phi Phi Leh nie dane było mi pojechać (to ta w oddali). Ta mniejsza, bliźniacza siostra dużej Ko Phi Phi Don jest niezamieszkała i Leonard DiCaprio kręcił tam 'Niebiańską Plażę'. W sumie jak jego już tam nie było, to nie było po co jechać i czego oglądać :P

...

Tutaj nastąpił jeden dzień słońca, kiedy to poświęciłam się zdobywaniu opalenizny, abyście mieli mi czego zazdrościć po powrocie :P Zdjęcia się jakoś nie zrobiły. Ostatniego dnia wyjazdu także było przepięknie, ale jedynie udało mi się dojść na przystań, bo tak mnie wszystko bolało, że nie byłam w stanie się ruszać i robić zdjęć w końcu z jakimś normalnym światłem. No ale przystań jest git, a woda na prawdę jest niesamowicie niebieska :)
I na pożegnanie -> ktoś musi pracować, żeby ktoś inny mógł odpoczywać.I jedna z zatok podczas odpływu.A ja tam byłam, drinki z palemką piłam...

3 listopada 2009

Ko Tao

... czyli ruszamy na południe!

Po oddaniu wszystkich moich prac zaliczeniowych o wpływie myśli Marksa na ekologię polityczną itp. wyruszyłam na zasłużone wakacje nad morze! Droga była długa i prosta. Najpierw z Chiang Mai nocny pociąg do Bangkoku przez 12h - o dziwo nawet dojechał o czasie, czyli spóźnił się tylko 15 min. Potem czekanie na dworcu przez jakieś 3h i pociąg do Chumphon przez kolejne 12h + spóźnienie chyba z 2h :) W drugim pociągu wybrałam już 2-gą klasę z wiatrakiem, bo w 2 klasie z klimą zamarzałam w nocy. Podróż upłynęłaby całkiem miło gdyby jakiś dziadek nie podsiadł mnie na moim miejscu od okna. Potem w sumie nawet się cieszyłam, że nie wylądowałam jeszcze jedno miejsce w bok, bo podróżowałabym razem z tą bestią na nogach.Nie wiem czy to przez drugą klasę, czy może fakt iż pociąg zmierzał na muzułmańskie południe Tajlandii, w pociągu zagościł klimat iście indonezyjski. Mianowicie średnio co 20 sekund przechodził sprzedawca czegokolwiek bądź też wszystkiego. Oczywiście nie ma na co narzekać, gdyż dostawa ciepłego ryżu z mięskiem i ciasta kokosowego jeszcze nikomu nie zaszkodziła.Widoki za oknem na Półwyspie Malajskim to tradycyjnie pola ryżowe i górki.Po przejechaniu prawie całej Tajlandii wylądowałam na noclegu w nieciekawym mieście co zwie się Chumphon, które słynie jedynie z posiadania 'Pier to Ko Tao'. Nie wiem czemu wyobrażając sobie przystań promową ekspresowych łódek na jedną z najpopularniejszych wysp w Tajlandii w mej głowie pojawiało się coś innego od tego drewnianego molo.Po 2h na promie dotarłam w końcu na Ko Tao, tzw. wyspę żółwia, czyli do Mekki wszystkich adeptów nurkowania. Wyspa słynie z całkiem dobrych raf oraz najniższych cen kursów w Tajlandii (sprawdzone) oraz podobno na całym świecie (zasłyszane). Ja za swój kurs Open Water Diver, który uprawnia mnie do nurkowania na głębokości do 18m zapłaciłam w pakiecie razem z noclegiem 820 zł (9000 batów po tamtym kursie). W Warszawie takie kursy zaczynają się chyba od ok. 1200 zł + dojazd i zakwaterowanie na Mazurach. Za to gratis przyjemność nurkowania w pięknych mazurskich jeziorch zamiast ciepłego morza w Tajlandii ;). Rozpoczęcie przygody z nurkowaniem od zrobienia kursu, bez wcześniejszego spróbowania nurkowania podczas jakiegoś jednodniowego discover scuba diving było dość dużą głupotą, ale jak to mówią, człowiek uczy się na błędach :) Kurs trwał 4 dni, przy czym pierwszy dzień był teoretyczny, drugiego mieliśmy ćwiczenia w basenie, a dwa ostatnie polegały już tylko na nurkowaniu w otwartej wodzie. Muszę się przyznać, że po basenie uważałam, iż nurkowanie jest najokropniejszą rzeczą na świecie i nikt mnie nie zmusi żebym robiła to z własnej nieprzymuszonej woli. Jednak stanąwszy przed dylematem utopienia w błocie pieniędzy zapłaconych za kurs przed jego rozpoczęciem, bądź też utopieniem siebie w Zatoce Tajlandzkiej wybrałam to drugie. Kiedy to nadszedł niechętnie oczekiwany dzień trzeci wpakowali nas na taką oto łódkę i kazali zejść pod wodę.Najbardziej stresującym momentem jest chwila przekraczania granicy oddychania jeszcze przez regulator nad taflą wody, a całkowitym zanurzeniem się w wodzie. Przy pierwszym nurkowaniu zaraz pod powierzchnią wody przepłynęła mi przed maską taka mała niebieska rybka i od razu uznałam, że nurkowanie jest hmmm wyczesane :) Oprócz małych niebieskich rybek pływały także rynki nemo, rogatnice, barakudy i inne takie. Po nurkowaniu człowiek jest tak wypruty ze wszystkiego, że już nie miałam siły na nic. Jednego popołudnia wiedząc, że trzeba będzie wkleić coś na bloga przeszłam wzdłuż jeden z brzegów wyspy (Ko Tao ma 21km² więc nie było to zbyt trudne). Niestety dość szybko wyładowała mi się bateria, która właściwie prawie wcale nie była naładowana także stan zdjęć z Ko Tao - raczej brak :) Ponadto pogoda bardziej skłaniała do siedzenia pod wodą, gdzie tak czy siak jest mokro i jest 29°C niż na plaży gdzie alb wieje albo pada, a na pewno to nie ma słońca. Plaża na Ko Tao jest raczej średnia, głównie ze względu na to, że jest bardzo wąska, a tuż przy samym jej brzegu pobudowane są betonowe puby, bary i kawiarnie Gdzieniegdzie były też gigantyczne skały co nie wiem skąd się wzięły po środku zatoki. Przez całą długość wyspy prowadzi jedna droga. Właściwie jest to chodnik, a nie droga. Z drogą ma tyle wspólnego, iż jeżdżą po niej co jakiś czas motory. Wkurzało mnie to niezmiernie głównie z powodu, iż ja swojego już nie posiadałam. Być może także rychły czas rozstawania się z Tajlandią oraz ceny średnio dwa razy wyższe niż w Chiang Mai wpływały na mój stan emocjonalny dość niekorzystnie i zniechęcały do cieszenia się wszystkim dookoła. Po skończeniu kursu oraz uzyskaniu certyfikatu OWD (jupiii!) udałam się na drugą część wakacji w kierunku Ko Phi Phi, gdzie podobno miały na mnie czekać najlepsze miejsca nurkowe w Tajlandii, zaraz po Similanach. W tym celu wsiadłam na nocną (sypialną) i jakże komfortową łódkę do Surat Thani. Ahoj przygodo!