4 czerwca 2009

Great Ocean Road

Na Sydney musicie jeszcze trochę poczekać, gdyż z Melbourne udałyśmy się na jednodniową wycieczkę Great Ocean Road. Jest to droga, która biegnie wzdłuż niezwykle malowniczego wybrzeża na zachód od Melbourne w kierunku Adelaidy. Sama droga została wybudowana przez żołnierzy, którzy wrócili po I wojnie światowej w hołdzie ich zmarłym kolegom. Podczas wycieczki miałyśmy mnóstwo szczęścia: super przewodnik (żona Polka!) i pogoda zdecydowanie najlepsza z całego naszego pobytu w kraju kangurów.

To może tak po kolei. Najpierw widzieliśmy Bells Beach - jedno z ulubionych miejsc początkujących surferów. Ulubiona głównie dlatego, że woda jest zimna więc prawie nie ma rekinów :]

Obok była też latarnia.

Potem zatrzymaliśmy się w eukaliptusowej dróżce, gdzie można spotkać misie koala na drzewach :)

Kangury też widziałam, ale tylko z okien busika więc nie mam żadnych fot :( Z zatok była jeszcze Apollo Bay.

Potem zaciągnęli nas do lasu deszczowego. Dużo dużych drzew, paprotek i te lasy wypalali kiedyś aborygeni, aby lepiej potem rosły :] Dziwne to trochę - nie znam się na tym, to nie wdaję się w szczegóły.


Potem była jeszcze skała Razorback - ta najdłuższa oraz kilka innych.

Elephant rock

Ogólnie te całe wybrzeże jest znane z tego, że rozbiło się na nim mnóstwo statków. Najbardziej znaną historią, jest ta związana z Loch Ard Gorge. Cała ta plaża znajduje się w czymś a la zatoka/wąwóz, gdzie obecnie zejście jest tylko po bardzo stromych schodach.

A teraz historia. Płyną sobie statek Loch Ard w 1878 r. po trzymiesięcznej podróży z Anglii do Melbourne i jak pewnie się spodziewacie rozbił się o jakieś skały. Z ponad pięćdziesięcioosobowej załogi ocalał jeden chłopak - Tom Pearce. Po tym jak wyrzuciło go na ta plażę, co ją widać na zdjęciu powyżej, usłyszał wołanie o pomoc z wody. Okazało się, że ze statku ocalała jeszcze jedna osoba - dziewiętnastoletnia Eva Carmichael (jego rówieśniczka). Jak to bywa w takich historiach oczywiście popłyną po nią i ją uratował :] Tom był nawet tak dzielny, że wspiął się na otaczające go skały i poszedł do wioski wołać o pomoc. Ocaleli oboje. Tutaj zapewne spodziewacie się romantycznego zakończenia tej historii, że żyli długo i szczęśliwie... Niestety pudło. Cała rodzina Evy zginęła na statku i Eva nie była w romansie na romanse i wkrótce potem wróciła do Irlandii :]

Nam koniec pojechaliśmy do największej atrakcji na Great Ocean Road - 12 apostołów.

Jakiś czas temu te skały nazywały się 'maciora i świnki' ale potem zmienili nazwę na 12 apostołów i ludzie zaczęli tu uderzać z lądu, z wody i z powietrza :) Co ciekawe tych skał nawet nigdy nawet nie było 12 :D Za to można wykupić sobie przelot helikopterem nad nimi.

Skały te poddawane są ciągłej erozji (ok. 2 cm na rok) i 4 lata temu zawaliła się jedna z nich (widać miejsce po niej na pierwszym planie).

12 Apostołów jest trzecim miejscem w Australii pod względem ilości odwiedzanych je osób. Zgaduję, że pewnie po Operze i Uluru. Great Ocean Road jest na prawdę great i polecam wszystkim zanim załamią się pozostałe skały :)

Na koniec zobaczyliśmy jeszcze London Arch, co nazywał się wcześniej London Bridge, ale załamał się fragment co łączył tę skałę z lądem :(

Dla wielbicieli wody, skał i piasków.
Great Ocean

2 komentarze:

  1. "maciora i świnki" to przecież zaj...a nazwa!

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak turyści przyjada każdy kamyk na pamiątkę do plecaczka i taki efekt, wszystko się wali... Ach... a opowiasta średnia...nie było HappyEndu... ;(

    OdpowiedzUsuń