12 czerwca 2009

Bandung

Dla wszystkich miłośników polskiego Carcassone i innych takich, Bandung zwane było "Paryżem Jawy" oraz "perłą kolonii holenderskiej". Zdecydowanie musiał to zrobić jakiś pijany albo ślepy Holender.

Do Bandung pojechałyśmy właściwie tylko po to aby odwiedzić wspomnianych już Justynę (koleżankę Pauliny z roku) oraz Waldka.

Ci uraczyli nas tabunem opowieści o indonezyjskiej codzienności. Z przykrych wypadków to Władkowi ukradli zakupiony przez niego motor spod akademika. Można powiedzieć, że na całe szczęście szybko się znalazł. Można powiedzieć, gdyż Waldek nie może korzystać z niego, gdyż ten stoi zarekwirowany na komisariacie jako dowód w sprawie. Ewentualnie jakby Waldek chciał, to mógłby go wykupić z policji na czas rozprawy. No a poza tym, musiał też zapłacić, żeby policja napisała protokół z kradzieży motoru :] Z pozostałych opowieści, które mogę tutaj przytoczyć to ambasada w Polsce skopała im sprawę z wizą i teraz muszą co miesiąc meldować się na posterunku policji i zostawiać odciski palców oraz płacić za przedłużenie wizy turystycznej. Po wysłuchaniu indonezyjskich opowieści dziwnej treści, Waldek zapytał się nas co takiego dziwnego mamy w Tajlandii. I sama się zdziwiłam, że z Pauliną nie mogłyśmy nic takiego dziwnego sobie przypomnieć na poczekaniu :D Bo Tajlandia to jest najnormalniejszy kraj na świecie już dla nas :)

Co do samego Bandung to miasto ma ponad 2,5 mln mieszkańców (więcej niż Wwa!) i też płynie przez nie rzeka.

Domy w całej Indonezji wyglądają praktycznie tak samo.

Oczywiście są biedni oraz bogaci. Do tej drugiej grupy należą głównie powszechnie nielubiani tam Chińczycy, którzy trzymają w swoich rękach praktycznie cały biznes w kraju. Waldek stwierdził, że go to nie dziwi, bo Indonezyjczycy nie nadają się do pracy. Mimo wszystko i tak wszędzie ulice wyglądają raczej tak.

Tak samo jak w Tajlandii rusztowania robi się z bambusa.

Wiadomo, że na obiad najlepiej jest zjeść ryż. Tylko, że najpierw trzeba go wysuszyć czy coś.

Tak jak wcześniej zasugerowałam, w Indonezji albo jest się biednym, albo obrzydliwie bogatym. Bandung wydaje się zapuszczoną wioską na końcu świata, a jednocześnie ma Hiltona, Hyatt'a i Starbucksa na każdym rogu. Ma też dosłownie kilka ładnych budynków, np. Bank of Indonesia.

A na ulicy jak to na ulicy.

Aaa, z dodatkowych opowieści to jakby ktoś z was był zainteresowany, to można sobie pojechać na indonezyjską wioskę i wypożyczyć jakieś dziecko do pracy na ile tylko chcecie. Gotują, sprzątają i zrobią co im się każe. Wymogów żadnych nie mają. A rodzice mają tyle dzieciaków, że z chęcią jakiegoś się pozbędą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz