Do Bandung pojechałyśmy właściwie tylko po to aby odwiedzić wspomnianych już Justynę (koleżankę Pauliny z roku) oraz Waldka.

Ci uraczyli nas tabunem opowieści o indonezyjskiej codzienności. Z przykrych wypadków to Władkowi ukradli zakupiony przez niego motor spod akademika. Można powiedzieć, że na całe szczęście szybko się znalazł. Można powiedzieć, gdyż Waldek nie może korzystać z niego, gdyż ten stoi zarekwirowany na komisariacie jako dowód w sprawie. Ewentualnie jakby Waldek chciał, to mógłby go wykupić z policji na czas rozprawy. No a poza tym, musiał też zapłacić, żeby policja napisała protokół z kradzieży motoru :] Z pozostałych opowieści, które mogę tutaj przytoczyć to ambasada w Polsce skopała im sprawę z wizą i teraz muszą co miesiąc meldować się na posterunku policji i zostawiać odciski palców oraz płacić za przedłużenie wizy turystycznej. Po wysłuchaniu indonezyjskich opowieści dziwnej treści, Waldek zapytał się nas co takiego dziwnego mamy w Tajlandii. I sama się zdziwiłam, że z Pauliną nie mogłyśmy nic takiego dziwnego sobie przypomnieć na poczekaniu :D Bo Tajlandia to jest najnormalniejszy kraj na świecie już dla nas :)
Co do samego Bandung to miasto ma ponad 2,5 mln mieszkańców (więcej niż Wwa!) i też płynie przez nie rzeka.

Domy w całej Indonezji wyglądają praktycznie tak samo.

Oczywiście są biedni oraz bogaci. Do tej drugiej grupy należą głównie powszechnie nielubiani tam Chińczycy, którzy trzymają w swoich rękach praktycznie cały biznes w kraju. Waldek stwierdził, że go to nie dziwi, bo Indonezyjczycy nie nadają się do pracy. Mimo wszystko i tak wszędzie ulice wyglądają raczej tak.
Tak samo jak w Tajlandii rusztowania robi się z bambusa.

Wiadomo, że na obiad najlepiej jest zjeść ryż. Tylko, że najpierw trzeba go wysuszyć czy coś.
Tak jak wcześniej zasugerowałam, w Indonezji albo jest się biednym, albo obrzydliwie bogatym. Bandung wydaje się zapuszczoną wioską na końcu świata, a jednocześnie ma Hiltona, Hyatt'a i Starbucksa na każdym rogu. Ma też dosłownie kilka ładnych budynków, np. Bank of Indonesia.
A na ulicy jak to na ulicy.
Aaa, z dodatkowych opowieści to jakby ktoś z was był zainteresowany, to można sobie pojechać na indonezyjską wioskę i wypożyczyć jakieś dziecko do pracy na ile tylko chcecie. Gotują, sprzątają i zrobią co im się każe. Wymogów żadnych nie mają. A rodzice mają tyle dzieciaków, że z chęcią jakiegoś się pozbędą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz