31 lipca 2009

Kaiping

Po zasileniu się pieniędzmi z bankomatu spędziłyśmy cały dzień na kupowaniu czystych ubrań, które będą a) czyste b) wystarczająco długie i szerokie żeby się w nie zmieścić c) tanie. Ten ostatni punkt był zdecydowanie najłatwiejszy do spełnienia, bo wszystkie ciuchy w Chinach są tanie. Niestety zapomniałyśmy o punkcie d) Nie kupować ubrań, które rozwalą się kolejnego dnia. I w ten sposób zarówno moja bluzka, jak i Pauliny spódnica wzbogaciły się o dość spore dziury :] W ten sposób przekonałyśmy się na własnej skórze, że chiński szajs, jest jeszcze większy, kiedy nie jest produkowany na eksport.

Drugiego dnia przymusowych wakacji w Państwie Środka postanowiliśmy wyrwać się ze środka miasta i wyskoczyć trochę na wieś. Wieś nie była tradycyjną chińską wsią - bo po takie to tylko podobno już tylko do północnego Wietnamu trzeba jechać. Przed wyjazdem oczwiście trzeba było zjeść śniadanie. Jajecznica z pomidorami w miodzie jest całkiem miodzio.W celu obejrzenia czegoś więcej niż chińskie biurowce pojechaliśmy do miasta o wdzięcznej nazwie Kaiping. Internet podpowiedział mi, iż znajdują się tam jakieś zabytki wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pragnę tutaj napomknąć, że podróżowanie po Chinach jest bardzo przyjemne, pociągi lepsze niż PKP (co w sumie nie jest trudne), autobusy z klimą dojeżdżają do każdego miasta. Jedyny minus to to, że kurde nikt nie mówi po angielsku i nigdzie nie ma żadnych napisów w jakimkolwiek języku bardziej mi bliskim niż chiński. No może oprócz jednej tablicy gdzie pod 'Timetable' była rozpiska chińskich miast po chińsku z jakimiś jeszcze ichniejszymi oznaczeniami. Tak więc zaszczytną rolę wodzireja naszej trzyosobowej wycieczki przeją Karol, tutaj akurat w autobusie miejskim. W swojej głupocie myślałam, że przyjeżdżając do Kaipingu na dworcu będzie znajdować się coś co wskaże nam gdzie należy się udać, aby obejrzeć to coś co zasłużyło na wpisanie na listę UNESCO, np. informację turystyczną, mapę, ulotki albo tabliczkę 'UNESCO -> tam'. Niestety żadnego z powyższych nie dane nam było uraczyć, więc po niezbyt łatwych próbach zrozumienia kantońskiego przez Karola wsiedliśmy do miejskiego autobusu, który miał nas tam dowieźć. I tam znaleźliśmy tablice z mapą!I w tym momencie okazało się, że po Kaipingu porozrzucane są 4 miejsca wpisane na UNESCO. Z powodu zbyt później pory i drogich biletów ograniczyliśmy się tylko do dwóch. Jako że już się pod nim znajdowaliśmy, postanowiliśmy rozpocząć zwiedzanie od chyba najmniej ciekawego ze wszystkich miejsc - LiYuan Garden. Skończony w 1936 roku ogród Amerykanina chińskiego pochodzenia Pana Li. Ogród łączy elementy tradycyjnego Chińskiego ogrodu, południowochińskiego miasteczka na wodzie oraz zachodnią architekturę. W porównaniu do poprzednich parków, które widziałyśmy po prostu można powiedzieć, że ten był fajny bo stary.Po skorzystaniu z usług lokalnego operatora turystycznego, czyli ciecia co czeka aż ktoś przyjedzie na środek pola i nie będzie wiedział jak się z niego wydostać, przejechaliśmy do Zili Village. Tam ruszyliśmy na poszukiwania czegoś co świadczyłoby o byciu w najpiękniejszej wiosce w prowincji GuangDong (gdzie się znajdowaliśmy).Podczas wycieczki znaleźliśmy ślady mechanizacji rolnictwa na terenie południowo-wschodnich Chin.Znaleźliśmy także oznaki jej braku.Jak może już niektórzy zdążyli się zorientować, cała uroda wsi w Kaipingu polega na tym że po środku czegoś co w Polsce nazywa się 'zapadłą dziurą' znajdują się takie wypasione wille. 5cio, czy 6cio piętrowe budyneczki z tarasami na dachu, budowali powracający z Ameryki emigranci. Do środka niestety nie udało nam się wkraść bo wszędzie blachy w oknach i kraty przy wejściu. Był jeszcze drugi typ budyneczków - jednopiętrowe, zbudowane z niebieskiej cegły z dachem pokrytym płytkami. Poza tym są one, jak wierzyć ulotce, zbudowane na planie 'trzy sekcje - dwie bramy'. Niestety nie potrafię wyjaśnić na czym to polega.Nawet doszukaliśmy się oznaki, że trafiliśmy w naszych poszukiwaniach we właściwe miejsce.Na chińskiej wiosce uraczyła nas swoją obecnościa burza.Jako że zza każdej chmury wychodzi słońce, na niebie pojawiła się tęcza.A nam po wstępnych trudnościach udało się odkryć miejsce, które choć wpisane na listę UNESCO nie zostało jeszcze zadeptane przez masowych turystów. I dobrze, bo straciłoby swój niepowtarzalny urok biegających za nami gęsi.
Kaiping

3 komentarze:

  1. Bo to trzeba te bluzeczki w odpowiednim rozmiarze kupować, albo nie żreć tyle frytek!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bluzka byla w dobrym rozmiarze, a teraz jest w jeszcze lepszym :] A co do frytek, hmmm to może być prawda

    OdpowiedzUsuń
  3. a czy były te ciuchy w słusznym kolorze? bo może w tym tkwi przyczyna.. ;)

    OdpowiedzUsuń