Najlepsze było to, że wyjątkowo to nie ja musiałam wszystko ogarniać, tylko zajął się tym kolega z Laosu, co także turystykę studiował. Pojechaliśmy na Elephant Camp w Mae Tang.
Cała impreza zaczęła się od przejażdżki na słoniach. Właściwie nie siedzi się na słoniu, tylko na takim specjalnym siedzisku. Wysoko!
Kawałek trasy przeszliśmy normalną ulicą.
A potem zboczyliśmy na bardziej naturalne szlaki.
Po drodze mijaliśmy przystanki gdzie można było zakupić banany i trzcinę cukrową dla słoni. Obierać nie trzeba. Zjadają całą kiść bananów na raz.
Po jakiejś godzinie jazdy dotarliśmy do czegoś co kiedyś było tradycyjną wioską plemion górskich, a na miejscu czego pozostało tylko nagromadzenie stoisk z pamiątkami dla turystów.
Tam przesiedliśmy się do wózków ciągniętych przez woły.
Dotarliśmy do miejsca z którego wyruszaliśmy i poszliśmy obejrzeć elephant show :] Słonie potrafią mnóstwo sztuczek, ale nie będę wszystkiego zdradzać, bo niektórzy jeszcze muszę mieć niespodziankę. One na prawdę potrafią kręcić hula hop na trąbie i w końcu mam na to dowód.
Każdy ze słoni potrafi grać na innym instrumencie, więc dostaliśmy mały koncert.
Oprócz tego słonie tańczyły, grały w piłkę, kłaniały się i całe mnóstwo innych rzeczy. Ostatecznie i tak najlepszy okazał się słoń co potrafił malować farbami.
Zrobiło mi się tylko trochę przykro jak uświadomiłam sobie, że ja w wieku 4 lat takiego słonika z drzewkiem to na pewno nie potrafiłam namalować i jeszcze podpisać swoim imieniem...
Później był lunch i spływ tratwą.
A na sam koniec farma orchidei i motyli.
Niestety robienie zdjęć w ulewie, siedząc na idącym słoniu, z parasolką w jednej oraz aparatem w drugiej ręce sprawiło, że zdjęcia są jakie są. Siebie na słoniu jeszcze nie posiadam, ale jak dostanę od reszty grupy to na pewno się pochwalę i przytoczę parę ciekawostek o słoniach w Tajlandii :] Jak na razie musicie się zadowolić moją picassą.
Słonie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz