Jakieś 100 km od centrum miasta (tak, tak to jest Bangkok) opuściłyśmy naszego minibusa i przesiedliśmy się wszyscy na motorówki (albo do czegoś co nią nie jest,ale ja to tak nazywam, a wujaszek mnie na pewno poprawi). W drodze na market pływaliśmy po kanałach, wzdłuż których były normalne mieszkalne domki. Dawno, dawno temu podobno cały Bangkok tak wyglądał.
Na miejscu przesiedliśmy się do łódek wiosłowych (albo już nie umiem pisać po polsku, albo tłumaczenie z angielskiego mam jakieś liche). W łódkach tych raczej staliśmy, niż pływaliśmy, bo zagęszczenie turystów na tych kanałach na pewno jest większe niż na plażach w Pucket.
Oprócz podróbek, hitem były wachlarze, które jak się rozłoży zamieniają się w kapelusz (albo odwrotnie, kapelusz zamieniał się w wachlarz).
Jedzenia też tam było pod dostatkiem.
My swoje zakupowe potrzeby wyczerpałyśmy na owockach.
Mam nadzieję, że nie były one chociaż myte w tej wodzie z kanału. W Polsce to nawet chyba ścieki są czystsze :)
Floating Market |
Bardzo fajne relacje ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Bangkoku,
leonard
To się chyba nazywa "dżonka", ale ja raczej jestem specem od odróżniania skutera od motocykli. Motur ma większe koła :)
OdpowiedzUsuńOj te figurki tych pań fajne... próbowałyście przyjmować takie pozycje.. jak nie nic straconego tylko fotki róbcie!!!
OdpowiedzUsuń