Drugiego dnia przymusowych wakacji w Państwie Środka postanowiliśmy wyrwać się ze środka miasta i wyskoczyć trochę na wieś. Wieś nie była tradycyjną chińską wsią - bo po takie to tylko podobno już tylko do północnego Wietnamu trzeba jechać. Przed wyjazdem oczwiście trzeba było zjeść śniadanie. Jajecznica z pomidorami w miodzie jest całkiem miodzio.
W celu obejrzenia czegoś więcej niż chińskie biurowce pojechaliśmy do miasta o wdzięcznej nazwie Kaiping. Internet podpowiedział mi, iż znajdują się tam jakieś zabytki wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pragnę tutaj napomknąć, że podróżowanie po Chinach jest bardzo przyjemne, pociągi lepsze niż PKP (co w sumie nie jest trudne), autobusy z klimą dojeżdżają do każdego miasta. Jedyny minus to to, że kurde nikt nie mówi po angielsku i nigdzie nie ma żadnych napisów w jakimkolwiek języku bardziej mi bliskim niż chiński. No może oprócz jednej tablicy gdzie pod 'Timetable' była rozpiska chińskich miast po chińsku z jakimiś jeszcze ichniejszymi oznaczeniami. Tak więc zaszczytną rolę wodzireja naszej trzyosobowej wycieczki przeją Karol, tutaj akurat w autobusie miejskim.
I w tym momencie okazało się, że po Kaipingu porozrzucane są 4 miejsca wpisane na UNESCO. Z powodu zbyt później pory i drogich biletów ograniczyliśmy się tylko do dwóch. Jako że już się pod nim znajdowaliśmy, postanowiliśmy rozpocząć zwiedzanie od chyba najmniej ciekawego ze wszystkich miejsc - LiYuan Garden. Skończony w 1936 roku ogród Amerykanina chińskiego pochodzenia Pana Li. Ogród łączy elementy tradycyjnego Chińskiego ogrodu, południowochińskiego miasteczka na wodzie oraz zachodnią architekturę. W porównaniu do poprzednich parków, które widziałyśmy po prostu można powiedzieć, że ten był fajny bo stary.
Po skorzystaniu z usług lokalnego operatora turystycznego, czyli ciecia co czeka aż ktoś przyjedzie na środek pola i nie będzie wiedział jak się z niego wydostać, przejechaliśmy do Zili Village. Tam ruszyliśmy na poszukiwania czegoś co świadczyłoby o byciu w najpiękniejszej wiosce w prowincji GuangDong (gdzie się znajdowaliśmy).
Podczas wycieczki znaleźliśmy ślady mechanizacji rolnictwa na terenie południowo-wschodnich Chin.
Jak może już niektórzy zdążyli się zorientować, cała uroda wsi w Kaipingu polega na tym że po środku czegoś co w Polsce nazywa się 'zapadłą dziurą' znajdują się takie wypasione wille.
5cio, czy 6cio piętrowe budyneczki z tarasami na dachu, budowali powracający z Ameryki emigranci. Do środka niestety nie udało nam się wkraść bo wszędzie blachy w oknach i kraty przy wejściu. Był jeszcze drugi typ budyneczków - jednopiętrowe, zbudowane z niebieskiej cegły z dachem pokrytym płytkami. Poza tym są one, jak wierzyć ulotce, zbudowane na planie 'trzy sekcje - dwie bramy'. Niestety nie potrafię wyjaśnić na czym to polega.
Na chińskiej wiosce uraczyła nas swoją obecnościa burza.
Jako że zza każdej chmury wychodzi słońce, na niebie pojawiła się tęcza.
A nam po wstępnych trudnościach udało się odkryć miejsce, które choć wpisane na listę UNESCO nie zostało jeszcze zadeptane przez masowych turystów. I dobrze, bo straciłoby swój niepowtarzalny urok biegających za nami gęsi. ![]() |
| Kaiping |























