Mary Cherry wszystkie moje posty są bardzo ambitne jakbyś tego nie zauważyła :D Tak jak wszystkie moje zajęcia w Tajlandii :)
Pogoda daje mi się we znaki. Dzisiaj rano Paulina wychodziła wcześniej nastawić pranie na dwór, a ja wtedy jeszcze trochę spałam. Potem jak stałam przed szafą i myślałam w co się ubrać zapytałam czy 'ciepło jest na dworze?' Trzeba chyba tutaj być żeby poczuć całkowicie bezsens tego pytania :D
Dzisiaj cały dzień przygotowywałyśmy się do wycieczki. Jutro jedziemy do Bangkoku, tam jest one night, a w poniedziałek uderzamy na Ko Chang. Na początek wczoraj zaszalałyśmy i kupiłyśmy w sumie najdroższe bilety na pociąg. Druga klasa miejsca leżące na dole z klimatyzacją to koszt ok. 80 zł z Chiang Mai do Bangkoku.
Nna dworcu nawet spotkałyśmy dwóch opalonych Polaków, ale gdzieś się nam zmyli zanim zdarzyłyśmy ich zaczepić :D
Dzień zaczęłyśmy od śniadania w wietnamskiej knajpie.
Ja jadłam kanapkę z chińską i wietnamską kiełbaską. Nawet całkiem zjadliwe :] Za nas dwie zapłaciłyśmy chyba z 9 zł.
Dzisiaj ogólnie miałam pogodowy kryzys więc pojechałyśmy odpocząć w centrum handlowym przy lotnisku :D
90% strojów kąpielowych jakie tutaj mają jest dwuczęściowych ale mają z góry zrobioną 'bluzkę' tak, że nie widać brzucha. Jako, że ja chcę opalić swój brzuch to żadnego nie kupiłam. Za to kupiłam dużo innych rzeczy :P
Był też obiad w japońskiej knajpie (14 zł). Pałeczkami naginam jak zawodowy kitajec. Ta zielona trawa z sezamem w lewym górnym rogu jest pycha :D
W ramach dalszych przygotować poszłyśmy do fryzjera (25 zł). Należy zwrócić uwagę na tabuny włosów na podłodze. Nie wszystkie były moje.
U fryzjera jedna z klientek miała charakterystyczny dzwonek w telefonie. Największy przebój na tutejszych terenach. Śpiewają koreańskie dziewczęta.
Tutaj to się tańczy jak u nas makarene. W telewizyjnym sklepie stało oprócz nas 17 osób przed telewizorami :D Jak przyszłyśmy po kolei leciały 'nobody, nobody', 'tell me' i znowu 'nobody, nobody'.
Przed centrum zrobiłyśmy sobie jeszcze foto sesję ze słoniami.
Chyba nie przedstawiałam wam jeszcze naszego pana otwieracza drzwi. Ja poznałam go pierwszego dnia od razu przyjechałam. Brutalnie zabrał mi walizkę i wwiózł na 3cie piętro do mojego pokoju :) Niestety na tym zdjęciu nie uśmiecha się tak ładnie jak zawsze kiedy nas widzi. Gdy powiedziałyśmy dzisiaj, że chcemy z nim zdjęcie, to sam te kwiatki przytargał co tam stoją :) Dodam, że codziennie widzimy go w tym mundurze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
musze Ci czasem pograc na ambicji zebys sie postarala i od razu widac ze to dziala! ;))
OdpowiedzUsuńmango w Twoim sushi boxie zainspirowalo mnie do pojscia do Pingo Doce po swoje wlasne hehe
Kurczaki... ten pan wejsciowy/wpustowy to niezle... tam sie nie da wejsc faktyczni nikomu obcemu jak z pałami i pistoletami Ci tajscy komandosi stoja :) chyba ze sie szybko nad nim przeskoczy
OdpowiedzUsuństudenci sie skażą ze do Limby ciezko wejsc;) a tu to dopiero jest obstawa - czuje się o Ciebie Goska spokojna ;) w akademiku nic Ci sie nie stanie ;)
OdpowiedzUsuńu fryzjera to sie bylo a efekty sa gdzie przepraszam bardzo?! ;)
W sushi boxie to nie było mango, wygląda bardziej jak ser i to coś jest bardziej w tym stylu (choć nie ser), ale na pewno nie owoc :)
OdpowiedzUsuńNa zdjęciu ze słoniami jestem już w nowym hairdo :) Ogólnie mało się zmieniło, ale jestem mniej roztrzepana niż zawsze :P Układać ich i tak nie będę to szybko powrócę do normalności :D Grzywka mnie tylko wkurza i czekam aż odrośnie :)
Twoje wywody są na poziomie szkoły podstawowej, polecam zajrzeć w google by znaleźć kilka przykładów dobrej relacji.
OdpowiedzUsuńAlbo polecam ten blog:
http://cherriesdestructor.blogspot.com
pzdr
Nie widzę nic ciekawego w polecanym blogu. Jeden pisarz, jeden obserwator ;P
OdpowiedzUsuńmialam na mysli to cos male zolte, co widac w srodku zrolowanego ryzu z gadzetami, a zwane jest wszem i wobec globalnie sushi :)
OdpowiedzUsuńTe żółte w sushi-sushi to też nie mango :) To to samo żółte podobne do sera :) Nieważne w sumie. Mam nadzieję, że mango smakowało :]
OdpowiedzUsuń