Cały autokar miał dość przerażone miny. My się pocieszałyśmy, że chociaż nie zapłaciłyśmy kilku tysięcy żeby przyjechać tylko tutaj - jak 3/4 naszych współpodrózników.
Z busu przesiadłyśmy się na prom w okolicach miejscowości Trat.

I tak oto dostałyśmy się na naszą rajską wyspę :) Ko Chang jest drugą co do wielkości wyspą w Tajlandii (po Phucket), ale ze względu na dość sporą odległość od stolicy (tuż przy granicy z Kambodżą) nie dociera tu zbyt wielu turystów. Wyspa i jej okolice należą do Parku Narodowego.
My osiedliłyśmy się na Lonely Beach, już bardziej na południu wyspy.

Wynajęłyśmy bambusowa chatkę z klimą za 680 batów za noc.Domek miał klimę, wiatrak, prywatną łazienkę i czteroosobowe łóżko :D
Chatka znajdowała się w pierwszym rzędzie od plaży i widok o zachodach słońca z jej schodów był taki.
Pierwszego dnia wieczorem już się trochę wypogodziło i po obiadku w pobliskim barze poszłyśmy przejść całą plażę.

Na końcu plaży jest całkiem fajna skała i oczywiście koniecznie chciałam miec na niej zdjęcie :]

Oczywiście, że zrobiłam to z taką gracją, że poharatałam sobie prawą stopę :) Minął już ponad tydzień i żyję więc myślę, że żadne tajskie robaki i bakterie mnie nie zjadają od środka. Pogoda z rana była marna więc kolejny dzień zaczęłyśmy od wycieczki po jakieś odkażacze, plasterki i bandaże do sąsiedniej wioski.
Jak wracałyśmy ujrzałyśmy słońce nad naszą plażą i naszej radości nie było już końca gdyż słoneczko utrzymywało się przez resztę naszego pobytu. Następne dni upływały nam w dwóch pozycjach.

Czyli na plecach lub na brzuchu :D
Dwa dni leżenia z filtrem 30 na tajskiej plaży równają się dwóm tygodniom nad Bałtykiem bez filtra. Dlatego trzeciego dnia zrobiłyśmy sobie krótki odpoczynek od słońca i poszłyśmy na krótką wycieczkę do dżungli.



Wszyscy pływacze w wodospadzie narzekali, że woda jest zimna - była taka jak w warmińskich jeziorach latem - sprawdziłam :)
Właśnie, prawie cała wyspa pokryta jest wiecznie zielonym lasem :) Dodatkowo wysoka temperatura oraz duże opady powodują, że w glebie zachodzi proces intensywnego przemywania. W jego wyniku dochodzi do dekoncentracji wodorotlenków glinu i żelaza w górnych poziomach gleby. Tak oto powstają lateryty, czyli czerwonoziemy :D Mam nadzieję, że czujecie się dokształceni :P

Co do jedzenia na wyspie to okazało się cenowo tak samo jak w mniej turystycznych regionach Tajlandii. Większość naszych śniadań wyglądała tak.

Do tego owocowe koktajle, żeby łyknąć trochę witamin :)
Większość posiłków jadłyśmy w knajpie, która nazywała się Treehouse i była zbudowana na palach w morzu :] Ceniłyśmy ją głównie za niskie ceny (drinki 100 batów), duże porcje jedzenia i hamaki :D

Oprócz tego, że w naszej chatce przebywało czasami za dużo jaszczurów...

ciężko było zasnąć bo wkurzał strasznie szum fal rozbijających się o brzeg, a w nocy czasami hałasowali sąsiedzi z chatki obok. Na obecność Amerykanów i Tajek w sąsiednich domkach to nie tylko my narzekałyśmy. Mimo wszystko te wakacje i tak były udane :)
680 batów na jedną? Czy może przyjęłyście te baty po 340?
OdpowiedzUsuń680 za domek i się dzieli na ilość mieszkających osób :) chyba, że jest sponsor :P
OdpowiedzUsuńA te baty to na gołą du..ę były?
OdpowiedzUsuńTen gorąc zabija Twoje poczucie humoru;P
no właśnie nie mam tu godnego przeciwnika i staję się mniej czujna :(
OdpowiedzUsuńto u Ciebie tam już jutro jest? fajnie masz
OdpowiedzUsuńbaty? nowa rozrywka? ;)
OdpowiedzUsuńfajne tosty :)
OdpowiedzUsuńKurcze ale żeby żadnego zdjęcia sexy spod wodospadu nie dać, to jest przecież bardzo ładny plener na takie ujęcie!!!! Modelki odpowiednie też by się znalazły!!!
OdpowiedzUsuńOj a jeszcze nie wiem co Ci Amerykanie z tymi Tajkami w nocy robili, że było tak głośno...