odcinek 1 pt. 'jajka, ciuchy i inne zakupy'
Już przed wyjazdem postanowiłam próbować wszystkiego co będą mi Tajowie proponować do jedzenia. Dodatkowo poszerzyłam to o to wszystko co wygląda dziwnie i można by spróbować co to :]
W Tajlandii jedzą mnóstwo jajek. Można nawet takie ugotowane z sosikiem w torebce kupić w normalnym sklepie. Normalny sklep, czyli '7-eleven' - sieć jak nasze żabki, która jest wszędzie i oprócz dwóch tesco jest chyba jedyną siecią tutaj.
Ciekawsza odmianą jajek są jajka w kolorze czekoladowym. Miałam nadzieję, że też tak będą smakować... Datę do spożycia mają całkiem długą ;]

Po wyjęciu z opakowania wyglądają tak - gotowe do zjedzenia.

A teraz uwaga, uwaga - tak jajeczka wyglądały w środku.

Smak miały dziwny, ale zjadliwy. Ciężko opisać w czym one były maczane i co je tak zabarwiło. Zjadłam w sumie pół jajeczka ale jak by była jakaś zagryzka typu chlebek albo pomidorek to by na pewno więcej weszło. Ponadto te jajeczka mają zdolność oczyszczania przewodu pokarmowego.
Z kolejnych ciekawostek to w tajskich sklepach praktycznie nie występuje coś takiego jak czekolada. Są batoniki typu Mars, Twix ale kosztują one dwa razy więcej niż Polsce i są z 3 razy mniejsze. Ostatnio udało mi się dorwać słynna szwedzką czekoladę o trójkątnych kawałkach - po pokonaniu drogi ze sklepu trójkąty trochę się spłaszczyły.
Na uczelni znajduje się sklep z materiałami reklamowymi. Można dostać poduszki, parasolki, wazony, koszulki, a nawet ręczniki z logo CMU. Ja jak na razie potrzebowałam zeszytu i długopisu (ciekawostka - zeszyty tutaj są tylko w linie).

Na zakończenie zdjęcie pt. 'dzień jak co dzień - czyli znowu nie mamy się w co ubrać'. Należy zwrócić uwagę, na różnicę w zawartości szafy po miesiącu i po 2 miesiącach pobytu w zakupowym raju. Nie pytajcie się nawet ile Paulina ma upchniętych ciuchów (swetrów! - bo noce będą chłodne) na górnej półce).

Cały post powstał z myślą o mojej mamuśce, aby się nie martwiła, że nie ma nowych postów i nie musiała z tego powodu dzwonić do ambasady :]