czyli dawno, dawno temu...
Moja mama przez jakieś 5 miesięcy zadręczała mnie pytaniem 'czy tęsknisz??'. Na co ja jako że nie kłamię (ewentualnie nie mówię całej prawdy) odpowiadałam 'no nie za bardzo'. Bodajże drugiego dnia pobytu usłyszałam 'no w sumie wcale się nie dziwię, że nie tęskniłaś'. Za to za Tajlandią tęsknię strasznie... Słońca mi brakuje. Zakryte buty mnie obcierają, trzeba używać suszarki i gotować. Za to z plusów znalezionych w Polsce to odkryłam, że picie zamiast w lodówce można chłodzić za oknem :] Myślałam, że z jajkami też tak można, ale dwa dni temu jakieś ptaki mi je porwały :D
Wracając do tego co było, to zatrzymałam się na etapie pobytu mojej mamuśki i jej współtowarzyszek zakupów w Chiang Mai. Stamtąd udałyśmy się do Chiang Rai, gdzie po zameldowaniu się w guesthousie pierwsze pytanie jakie zadało mi zadane to 'Czy w tym mieście też jest night market?'. Był. Dwa razy. Z Chiang Rai pojechałyśmy na wycieczkę która ogólnie nazywa się Złoty Trójkąt. Można się domyślić, że była po Złotym Trójkącie, czyli obszarze który zasłynął z plantacji maków. Od roku 1950 ten obszar na styku Tajlandii, Laosu, Wietnamu, Birmy oraz Chin był jednym z największych producentów opium na świecie. Po produkcji heroiny w Tajlandii praktycznie nie ma już śladu. Praktycznie - ponieważ plemiona górskie posiadają zezwolenie do produkcji opium na użytek własny i kurzenie fajki przed swoją chatką. Biznes narkotykowy przestał istnieć, ludzie stracili pracę i kobiety straciwszy pracę przy hodowli maków powędrowały do miast i zaczęły trudnić się prostytucją aby utrzymać rodziny (pozdrawiam moją Panią promotor, która nie wierzy że poczyniłam w Tajlandii jakieś obserwacje do pracy mgr:)).
Wstęp był przydługi i nie na temat, więc teraz będzie krótko i na temat. Wycieczka zaczęła się od gorących źródeł, w których w foliowych workach gotowały się kurczaki.Potem było miasteczko Bahn Tham zamieszkałe głównie przez Chińczyków z Junanu, a w nim Wat Tham Pla, czyli świątynia małp. Czyli była tam mało ciekawa świątynia i dużo małp :)Jak takie małpeczki zjedzą dużo bananów to się robią potem duże.Następnie udaliśmy się do miasta granicznego z Birmą - Mae Sai. Słynącego z dużej ilość tanich birmańskich dziewic (wiem to z książki - pzdr Panią promotor) oraz handlu nie tylko ciałem, ale także kamieniami szlachetnymi i pozostałym nadgranicznym towarem. Poza tym Mae Sai jest najdalej wysuniętym na północ Tajlandii miastem.Tamże także oprowadzono nas najpierw po zakładzie jakiegoś kolesia co ma kopalnie kamieni szlachetnych w Birmie, które potem przewozi do Tajlandii, obrabia i sprzedaje turystom i nie-turystom.(interes życia przy zakupie pierścionków oczywiście został dobity).
Dalej było Chiang Saen - miasteczko kreowane na Złoty Trójkąt. Złoty Trójkąt jest obszarem, a nie punktem na mapie tak dla precyzji :) Za to w tym miejscu rzeka Ruak wpada do Mekongu i stykają się granice Tajlandii, Birmy i Laosu więc i tak jest faaaajnie. Stamtąd pojechałyśmy już na wspomnianą wcześniej wycieczkę naszą wyczesaną łódką po Mekongu, kiedy to prawie nie padało, a łódka sprawiała wrażenie że się jeszcze nie rozpadnie (albo to my chciałyśmy ją taką widzieć). Nawet się zdziwiłam, że nie dbający o jakiekolwiek środki bezpieczeństwa Tajowie każą mi zakładać jakąś kamizelkę ratunkową, ale jak już ruszyliśmy to dziękowałam Bogu, że ją mam na sobie :) Na granicy Birmy pooglądałyśmy kasyna do których przyjeżdżają bogaci Chińczycy, a w Laosie poszliśmy na Lao market - jeeeeeeeeeW Mekongu pływają sobie ryby zwane catfish. Bywają takie mniejsze jak u tego człowieczka na łódce, a po większe okazy możecie zajrzeć do grafiki w google.Na sam koniec już pod Chiang Rai została nam Wat Rong Khun, czyli Biała Świątynia. Charakteryzuje się ona tym, że jest cała biała, a w środku jeszcze nie jest skończona. Prezentowałaby się pewnie lepiej gdyby nie padało i nie była zamknięta :) A dla ciekawskich obok stoi złoty kibel - pojedziecie to sprawdzicie.
18 października 2009
17 października 2009
Kuchnia prawie polska
Małgorzata ostatnio udała się do centrum Warszawy w celu skonsumowania jakichś pierogów. Wylądowała w restauracji zwanej 'Polskie jadło' w której także była Pierogarnia Kościuszko. Chyba to było tak. Bo wchodziło się do Polskiego Jadła, a zamawiało pierogi z Pierogarni. Polska to dziwny kraj i jeszcze nie wszystko rozumiem. Tak czy siak, na karcie z pierogami w okładce z jakże polskim napisem Pierogarnia Kościuszko wśród polecanych pierogów zdziwiła mnie pozycja nr 8. W sumie ruskie też są na karcie, to może to jakaś karta z międzynarodowymi pierogami? Jak się dopytałam tajskie wcale nie mają nadzienia z ryżu, tylko z mięsa na ostro, papryki i czegoś tam jeszcze.
Dzisiaj po raz pierwszy (od pół roku) poszłam na zakupy spożywcze do supermarketu i Galerii Motłochu w celu odstresowania się na pakupkach. Zakupione zostały:
- skarpetki
- Voyage - Tajlandia na okładce
- paper ryżowy do sajgonek
- sos rybny, bom przywiozła tylko sojowy i ostrygowy co akurat nie są mi potrzebne :D
- mleko kokosowe - z mleka w identycznym kartoniku gotują w Tajlandii więc pewnie jest dobre
- ryż jaśminowy - czemu nikt mi nie powiedział, że kilo prawdziwego tajskiego ryżu kosztuje u nas 17 zł??? Przywiozłabym pół walizki!
- woreczki do lodu
- sok pomarańczowy - bo to akurat w Polsce jest lepsze
Jutro w planach jest przeprowadzenie chrzestu bojowego mojego przywiezionego rice cookera. Mam nadzieje, że jak się ten ryż wywali z torebki to coś się uda :)
Dzisiaj po raz pierwszy (od pół roku) poszłam na zakupy spożywcze do supermarketu i Galerii Motłochu w celu odstresowania się na pakupkach. Zakupione zostały:
- skarpetki
- Voyage - Tajlandia na okładce
- paper ryżowy do sajgonek
- sos rybny, bom przywiozła tylko sojowy i ostrygowy co akurat nie są mi potrzebne :D
- mleko kokosowe - z mleka w identycznym kartoniku gotują w Tajlandii więc pewnie jest dobre
- ryż jaśminowy - czemu nikt mi nie powiedział, że kilo prawdziwego tajskiego ryżu kosztuje u nas 17 zł??? Przywiozłabym pół walizki!
- woreczki do lodu
- sok pomarańczowy - bo to akurat w Polsce jest lepsze
Jutro w planach jest przeprowadzenie chrzestu bojowego mojego przywiezionego rice cookera. Mam nadzieje, że jak się ten ryż wywali z torebki to coś się uda :)
14 października 2009
CMU a SGGW
Przechadzając się po beton placu na terenie SGGW przypomniało mi się, że nie mówiłam wam, że 600 m od Uniwerku w Chiang Mai miałam Park Narodowy.
Park nazywa się Park Narodowy Doi Suthep od szczytu z tą świątynią na górze już wam znaną i drzewkiem oraz widokiem z góry.Po drodze na szczyt można zobaczyć jaskinie.I są jeszcze Monthathan Falls, które mają chyba z 5 stopni. Z samego dołu jest tak.Trochę wyżej jest równie ładnie :)Wyżej też jest fajnie ale tam było dużo człowieków i wywaliłam się na skałach w wodospadzie po czym aparat zaczął mi się zacinać :) Niestety po przepięknym przedpołudniu zaczęło padać, co skutecznie powstrzymało mnie od zobaczenia ostatniej części wodospadu. Za to dżungla tam też fajna, i tak zielono...Dla wszystkich co dalej wątpią, że do Tajlandii to ja pojechałam na studia zdjęcie z moimi materiałami na dwa przedmioty. Z trzeciego była kupka mniej więcej połowy tej wysokości, ale szybciej wylądowała w koszu. Dla wiadomości Pauliny - ja musiałam to przy esejach jeszcze raz przeczytać :PZ cyklu 'Brak przygotowania Małgorzaty do życia w Polsce'. Poszłam wczoraj zakupić sobie colę do uczelnianego bufetu. No i poprosiłam o tą colę, po czym pani sprzedawczyki sięga na półkę i mi ją podaje. Zdziwiło mnie to trochę, a w mych myślach pojawiło się 'eeeeeeeee ;|' Więc rzekłam 'A nie macie takiej z lodówki???'. Ona z trochę dziwną miną zamieniła mi na taką schłodzoną. Po czym w głowie mojej 'Kurde, przecież tu jest zimno! Po kij mi zimna cola?!'
Park nazywa się Park Narodowy Doi Suthep od szczytu z tą świątynią na górze już wam znaną i drzewkiem oraz widokiem z góry.Po drodze na szczyt można zobaczyć jaskinie.I są jeszcze Monthathan Falls, które mają chyba z 5 stopni. Z samego dołu jest tak.Trochę wyżej jest równie ładnie :)Wyżej też jest fajnie ale tam było dużo człowieków i wywaliłam się na skałach w wodospadzie po czym aparat zaczął mi się zacinać :) Niestety po przepięknym przedpołudniu zaczęło padać, co skutecznie powstrzymało mnie od zobaczenia ostatniej części wodospadu. Za to dżungla tam też fajna, i tak zielono...Dla wszystkich co dalej wątpią, że do Tajlandii to ja pojechałam na studia zdjęcie z moimi materiałami na dwa przedmioty. Z trzeciego była kupka mniej więcej połowy tej wysokości, ale szybciej wylądowała w koszu. Dla wiadomości Pauliny - ja musiałam to przy esejach jeszcze raz przeczytać :PZ cyklu 'Brak przygotowania Małgorzaty do życia w Polsce'. Poszłam wczoraj zakupić sobie colę do uczelnianego bufetu. No i poprosiłam o tą colę, po czym pani sprzedawczyki sięga na półkę i mi ją podaje. Zdziwiło mnie to trochę, a w mych myślach pojawiło się 'eeeeeeeee ;|' Więc rzekłam 'A nie macie takiej z lodówki???'. Ona z trochę dziwną miną zamieniła mi na taką schłodzoną. Po czym w głowie mojej 'Kurde, przecież tu jest zimno! Po kij mi zimna cola?!'
11 października 2009
Ten ciężki ranek i to ciężkie powietrze...
Jako iż udało mi się wczoraj wrócić do Polski, wstałam dzisiaj o 5 rano, nastawiłam kolejne pranie, zjadłam śniadanie to mam chwilę żeby coś napisać :)
Z Bangkoku do Frankfurtu leciałam Lufthansą gdzie byłam zdecydowanie najmłodszą osobą na pokładzie, a średnia wieku wynosiła jakieś 60 lat. No i leciałam tak z niemieckimi emerytami i rencistami płci męskiej głównie, aż nadszedł czas obiadku, czy czegokolwiek tam się je w samolocie o 2 w nocy. Już miałam powiedzieć pani stewardessie 'anything with potatoes please' (jako że to germańska linia to ziemniaki wydawały mi się oczywistością, ze wskazaniem, że nawet mogłyby być dogotowane) a tu ona 'rice with chicken or beef with noodles?'. Nie pozostawiwszy mi dużego wyboru wzięłam to ostatnie, bo na kurczaka, wcale nie na ryż, już patrzeć na moim talerzu nie mogę. Rozpakowałam sztućce, wzięłam w łapki i już chciałam zacząć jeść gdy spostrzegłam, że ta łyżka w moim prawym ręku to raczej łyżeczka do herbaty i w jedzeniu się nie przyda. Także zmuszona do zjedzenia noodli widelcem i nożem uwaliłam się cała w sosie i wszystko dookoła :D Kłopot trafieniem widelcem w lewej ręce do buzi był i jest dalej ogromny...
To tyle o moim posiłku. Obok mnie w samolocie siedziało małżeństwo, które uczy w CMU tylko na innym wydziale, i jak się okazało mieszkali kilka małych uliczek od mojego ostatniego akademika. Już mam zaproszenie do ich syna na Phuket :D Za to w 'Kalejdoskopie' - gazecie pokładowej LOTu na pierwszej stronie Tajlandia i potem artykuł o niej... Człowiek się stara myśleć o czekającym bigosie i leczo a tu wyjechać spokojnie nie dadzą...
W Warszawie wbrew moim wcześniejszym obawom wcale nie było aż tak zimno (nie to co w Olsztynie) :) Poza tym dalej szokiem dla mnie jest, że wszyscy na ulicach mówią po polsku, mają tak różne barwy głosu i mówią o takich dziwnych rzeczach i mają takie dziwne problemy... Nie wiem co w tym było takiego fajnego, ale wszystkich ciągle podsłuchiwałam :D Poza tym na ulicach ludzie wyglądają strasznie szaro... za to zaskoczyły mnie kolorowe liście na drzewach, bo myślałam że same gałęzie będą mnie witać. Droga Warszawa-Olsztyn pierwsza klasa i nawet słoneczko czasami gdzieś tam się pokazywało. No i prawie dostałam zawału jak kierowca wjeżdżał na rondo z nie tej strony co trzeba
Ogólnie dalej jestem strasznie zmęczona po podróży, ale przynajmniej ze wstawaniem na zajęcia od poniedziałku chyba nie powinnam mieć problemów :D
Pozdrawiam wszystkich, którzy przez 6 miesięcy wytrwali w czytaniu tutaj moich wypocin. Jak się zadomowię w Wawie to obiecuje skończyć pisać o Złotym Trójkącie, Koh Tao, Koh Phi Phi, Pattaya i Koh Samet. A jak na razie witajcie ziemniaki, chleb z serem i pomidorkiem na śniadanie! Myślałam, że po powrocie będzie dużo gorzej, a wcale nie jest tak źle :] Fakt że tylko czuję się trochę jakbym pojechała na jakąś kolejną wycieczkę, a nie wróciła na stałe...
Z Bangkoku do Frankfurtu leciałam Lufthansą gdzie byłam zdecydowanie najmłodszą osobą na pokładzie, a średnia wieku wynosiła jakieś 60 lat. No i leciałam tak z niemieckimi emerytami i rencistami płci męskiej głównie, aż nadszedł czas obiadku, czy czegokolwiek tam się je w samolocie o 2 w nocy. Już miałam powiedzieć pani stewardessie 'anything with potatoes please' (jako że to germańska linia to ziemniaki wydawały mi się oczywistością, ze wskazaniem, że nawet mogłyby być dogotowane) a tu ona 'rice with chicken or beef with noodles?'. Nie pozostawiwszy mi dużego wyboru wzięłam to ostatnie, bo na kurczaka, wcale nie na ryż, już patrzeć na moim talerzu nie mogę. Rozpakowałam sztućce, wzięłam w łapki i już chciałam zacząć jeść gdy spostrzegłam, że ta łyżka w moim prawym ręku to raczej łyżeczka do herbaty i w jedzeniu się nie przyda. Także zmuszona do zjedzenia noodli widelcem i nożem uwaliłam się cała w sosie i wszystko dookoła :D Kłopot trafieniem widelcem w lewej ręce do buzi był i jest dalej ogromny...
To tyle o moim posiłku. Obok mnie w samolocie siedziało małżeństwo, które uczy w CMU tylko na innym wydziale, i jak się okazało mieszkali kilka małych uliczek od mojego ostatniego akademika. Już mam zaproszenie do ich syna na Phuket :D Za to w 'Kalejdoskopie' - gazecie pokładowej LOTu na pierwszej stronie Tajlandia i potem artykuł o niej... Człowiek się stara myśleć o czekającym bigosie i leczo a tu wyjechać spokojnie nie dadzą...
W Warszawie wbrew moim wcześniejszym obawom wcale nie było aż tak zimno (nie to co w Olsztynie) :) Poza tym dalej szokiem dla mnie jest, że wszyscy na ulicach mówią po polsku, mają tak różne barwy głosu i mówią o takich dziwnych rzeczach i mają takie dziwne problemy... Nie wiem co w tym było takiego fajnego, ale wszystkich ciągle podsłuchiwałam :D Poza tym na ulicach ludzie wyglądają strasznie szaro... za to zaskoczyły mnie kolorowe liście na drzewach, bo myślałam że same gałęzie będą mnie witać. Droga Warszawa-Olsztyn pierwsza klasa i nawet słoneczko czasami gdzieś tam się pokazywało. No i prawie dostałam zawału jak kierowca wjeżdżał na rondo z nie tej strony co trzeba
Ogólnie dalej jestem strasznie zmęczona po podróży, ale przynajmniej ze wstawaniem na zajęcia od poniedziałku chyba nie powinnam mieć problemów :D
Pozdrawiam wszystkich, którzy przez 6 miesięcy wytrwali w czytaniu tutaj moich wypocin. Jak się zadomowię w Wawie to obiecuje skończyć pisać o Złotym Trójkącie, Koh Tao, Koh Phi Phi, Pattaya i Koh Samet. A jak na razie witajcie ziemniaki, chleb z serem i pomidorkiem na śniadanie! Myślałam, że po powrocie będzie dużo gorzej, a wcale nie jest tak źle :] Fakt że tylko czuję się trochę jakbym pojechała na jakąś kolejną wycieczkę, a nie wróciła na stałe...
Subskrybuj:
Posty (Atom)